czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 12

Muzyka: Zawsze będziemy trzymać się razem. Nie martw się.

Po szkole odwiedzili mnie Maggie i Diego. Miałam zaległości i nie chciałam marnować czasu, więc poprosiłam ich, o przyniesienie zeszytów. Nie mogłam trafić na lepszych przyjaciół. Odwiedzili mnie z kawą i słodyczami. Takich to ze świecą szukać. Wpuściłam ich i z Mag usiadłyśmy przy biurku, aby uzupełnić moje notatki. Diego obiecał popilnować słodkości, które ze sobą przytargał.
-Mógłbyś nam pomóc.- upomniała go przyjaciółka. Chłopak nie mógł odpowiedzieć, bo wypełnił buzię cukierkami.
-Zostaw go. Niech sobie posiedzi. My to chociaż mamy podobne pismo, a on? Kura lepiej pisze.- powiedziałam z uśmiechem.
-Już miałem ci podziękować, że mnie bronisz, a tu taka niespodzianka!- odparł plując.- No i co za dużo, to nie zdrowo.- tłumaczył się. Maggie zmarszczyła brwi.
-Właściwie, to jak się czujesz? Katarek przeszedł?- zapytała przyjaciółka. Zepchnęłam ją z krzesła i upadła za ziemię.
-Katar mam nadal, ale z gardłem już trochę lepiej, więc powinna niedługo wrócić.- opowiedziałam krótko.
-Słuchaj, w weekend jest kolejna impreza i mam już wejściówki, więc zdrowiej szybko.- upomniała mnie.
-Przecież ona ledwo dycha! Daj jej do końca opaść… to znaczy wrócić do dawnych sił.- wtrącił się szybko Diego.
-Wiesz, do tego dostałam szlaban i nie mogę nigdzie wychodzić.- poparłam przyjaciela. Mag się zezłościła.
-Co takiego zrobiłaś, że ojciec znowu cię uziemił? Pewnie nie zmyłaś naczyń na czas.- stwierdziła po chwili.
-Nie. Już wam mówię. Poniedziałek był dość dziwny. Źle się czułam, więc pozwolili mi zostać. Miałam iść spać, ale ktoś chodził po domu. Okazało się, że Cody zaprosił kolegę i uderzyłam go niechcący drzwiami. Potem pojechali do kina i znowu zostałam sama. Ktoś się krzątał na korytarzu, zeszłam i to był Mark. Zrobiłam mu małą awanturę i przy okazji zobaczyłam, że ktoś mi się chyba włamał do domu, bo kuchnia była cała w błocie i miałam otwarte okno. Bałam się zostać sama po tym wszystkim, więc poprosiłam go, żeby został do powrotu Cody’ego no i się zgodził. Byłam wykończona i zasnęłam z nim na kanapie. Na moje nieszczęście tata wrócił szybciej.- odparłam.
-Zaraz. Pozwoliłaś Mark’owi zostać u ciebie w domu? Oczywiście nadal nic was nie łączy.- stwierdziła Maggie.
-To jest nie ważne Mag. Ktoś się do ciebie włamał? Wezwałaś policję, czy coś?- zmartwił się Diego.
-Nie. Mark stwierdził, że skoro nic nie zniknęło i nikogo nie było, to nie trzeba. To mogła być pomyłka.- rzekłam.
-Jakieś to wszystko dziwne. Pewnie sam się włamał przez to okno i się nie przyznał.- powiedziała przyjaciółka.
-Tak też myślę. Dobra, zostawmy to. Właściwie, to co do tej imprezy. Nie powinnaś iść tam sama, bo nie będzie miał cię kto pilnować. Obie wiemy, że może to się źle skończyć.- przypomniałam sobie weekend.
-No to pójdę z Diego’iem. Trochę się rozerwie chłopaczyna.- odparła z uśmiechem w kierunku chłopaka.
-Ja nigdzie się nie wybieram. Słyszałem, jak to jest na tych imprezach. Nie będę pilnował twojego dziewictwa.- rzekł. Zapadła dziwna cisza. Wszyscy spoglądaliśmy na siebie, ale nikt nie chciał się odezwać.
-Nie jestem dziewicą, więc dajcie sobie spokój. Nie masz czego pilnować.- odparła po chwili Maggie.
-Słucham? Kiedy to zrobiłaś?- byłam zaskoczona. Przecież nie miała chłopaka, nic mi nie powiedziała.
-W wakacje i nic wam do tego.- pogroziła palcem.- Koniec tematu, nic więcej nie ujawnię.- zaznaczyła.
-To trochę nieodpowiedzialne i powinnaś poczekać na tego jedynego.- powiedziałam zmieszana.
-Ale z was świętoszki. Dajcie już spokój i wracajmy do spisywania zeszytów.- poinstruowała rozzłoszczona.
-Dobry pomysł, ale jeszcze tylko ja się udzielę w dyskusji. W zasadzie, to nie obchodzi mnie, kto do was zagląda i tak dalej, ale mam nadzieję, że się szanujecie i nie wyrośniecie na strażniczki lasów.- wtrącił się chłopak.
-Zakonnica Evelin przed ślubem nóżek nie rozszerzy.- zaśmiała się, ale nie było w tym nic zabawnego. Nie dla mnie.
-Dobra, koniec. To twoje życie, więc się już nie wtrącamy.- zakończyłam sprawę. Obie zaczęłyśmy spisywać kolejne tematy. Diego musiał się strasznie nudzić, bo leżał na moim łóżku i rzucał papierkami po cukierkach w powietrze.
-Jest może Cody? Posiedziałbym w męskim towarzystwie, bo wy jesteście nudne.- zażartował.
-Wczoraj spakował kilka rzeczy i gdzieś pojechał. Nie odbiera telefonów od rodziców, ani ode mnie.- powiedziałam
-W sumie to mu się nie dziwię. Ja sam bym nie wytrzymał z ojcem, który czepia się mnie o wszystko.- stwierdził.
-Racja. Tata trochę ostatnio przesadza i źle go traktuje. Mam nadzieję, że wkrótce wróci.- odparłam smutna.
-Nie tylko jego. Kto normalny daje karę, za siedzenie z chłopakiem? Znając ciebie, to nic złego nie robiliście, więc po co to całe zamieszanie? Masz 18 lat i powinien ci dać trochę przestrzeni.- wtrąciła się Maggie.
-Jaki by nie był, to nadal mój ojciec. Nie zapominaj o tym. Nie mogę narzekać, skoro mam wszystko.- rzekłam.
0No oprócz swobody po ukończeniu pełnoletniości.- dodał szybko Diego. Zostało nam kilka słów do spisania, więc zaraz goście będą się zbierali do domów. Odprowadziłam ich pod drzwi wejściowe i poczekałam, aż się ubiorą.
-Zostałbym z tobą dłużej, ale muszę wracać do Ashley i Stelli. Trzymaj się i zdrowiej.- powiedział chłopak.
-Ja jadę z mamą do kina. Dajemy ci czas do końca tygodnia i ani dnia dłużej.- pogroziła przyjaciółka.
-Wielkie dzięki. To cześć.- pożegnałam się i zamknęłam za nimi drzwi. Znowu zostałam sama w domu. Mama wróci przed północą, a tata tym razem nie zaskoczy mnie szybszym powrotem. Pojechał do Londynu na spotkanie, więc będzie kilka godzin przed kobietą. Poszłam zaparzyć sobie filiżankę kawy. Zanim woda się zagotuje mam czas, żeby popatrzeć na okolicę. Większość sąsiadów jest w pracy. Jakaś kobieta wyszła na spacer z pieskiem. Zalałam kawę wrzątkiem i wróciłam na górę. Nie miałam nic do roboty, więc włączyłam muzykę i usiadłam na łóżku. Chętnie bym coś przeczytała, ale dawno nie byłam w bibliotece. Zadzwonił mój telefon.
-Wyjrzyj przez okno.- usłyszałam głos w słuchawce. Postawiłam filiżankę na biurku i tak też zrobiłam. Naprzeciwko mojego domu stał zaparkowany samochód, a na nim opierał się Mark.
-Czego chcesz? Nie masz zamiaru dać mi chwili spokoju.- odpowiedziałam. Widziałam, jak się uśmiechnął.
-Zabieram cię na przejażdżkę.- odparł po chwili patrząc w moje okno.- Nie daj się prosić.- dodał po chwili.
-Jakbyś nie wiedział, to jestem chora i mam szlaban. Nigdzie nie idę.- stwierdziłam twardo.
-Odwiozę cię przed powrotem staruszków. Ubierz się ciepło i zejdź na dół.- powiedział radosnym głosem.
-Nie. Nie mogę. Nie chcę mieć bardziej przechlapane u taty. Zrozum to i jedź sobie.- odpowiedziałam.
-Prooooooszę.- powiedział błagalnie. Przewróciłam oczami i odeszłam od okna, żeby mnie nie widział.
-Daj mi 10 minut.- po tych słowach się rozłączyłam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale się zgodziłam. Założyłam ciepłe spodnie, koszulkę i sweter. Włosy złapałam w warkocz. Zeszłam na dół po kurtkę i ciepły szalik. Wyrobiłam się na czas. Zamknęłam drzwi i pobiegłam do samochodu. Mark był już w środku i włączył klimatyzację.
-Tym razem sama sobie poradzę.- odparłam gdy chciał mi zapiąć pas bezpieczeństwa. Zaśmiał się. Zakręcił i wjechał na ulicę. W aucie zrobiło się już ciepło i myślałam, że zaraz wyparuję.
-Dokąd masz ochotę pojechać?- zapytał, gdy wyjechaliśmy z mojego osiedla. Wyglądał na spokojnego.
-Nie wierzę mogę wybrać?- uśmiechnął się.- Sama nie wiem. Nie chcę być na zewnątrz, a nie mam pojęcie, dokąd moglibyśmy się udać, żebym zaraziła jak najmniej osób.- stwierdziłam po zastanowieniu.
-No to jedziemy do mnie. Tym razem Azibiel jest w domu, więc będziecie mogli sobie porozmawiać.- odparł.
-Już się nie mogę doczekać.- powiedziałam ironicznie.- Właściwie, to kto mu dał tak na imię?- zapytałam.
-Sam nie wiem. Myślę, że dla niego to tez jest zagadka, której nie może rozwiązać.- wytłumaczył szybko.
-Jedziemy do ciebie pod jednym warunkiem.- spojrzał na mnie.- To nic nie znaczy i trzymasz ręce przy sobie. Rozumiemy się? Nie chcę powtórki ostatniego razu.- upomniałam go. Musieliśmy to ustalić zanim tam pojadę.
-Ależ oczywiście.- chyba się na to zgodził. Przyśpieszył trochę i po kilku minutach byliśmy na miejscu.  Chłopak wyszedł z pojazdu jako pierwszy i otworzył mi drzwi. Następnie wyciągnął masę reklamówek z bagażnika.
-Obrabowałeś sklep?- zapytałam, gdy byłam już na zewnątrz. Ten łokciem zamknął klapę.
-Nie, byłem tylko na zakupach.- stwierdził. Odłożył siatki na ziemię, aby zamknąć samochód. Wzięłam kilka.
-Co ty nie masz w domu nic do jedzenia? Nawet ja nigdy tyle nie kupiłam.- zażartowałam. Mark wziął pozostałe.
-Głównie Azibiel zajmuje się robieniem zakupów i gotowaniem, ale ostatnio zaniedbał sprawę i nie mieliśmy w domu dosłownie nic. W lodówce, to aż światło było!- podkreślił. Przytrzymał mi drzwi od klatki, abym weszła. Szybko wdrapaliśmy się na ich piętro i wpadliśmy do mieszkania. Azibiel przyszedł się przywitać.
-Cześć. Evelin.- podałam mu dłoń, a on ją uścisnął i przy okazji zabrał ode mnie zakupy.
-Azibiel. Miło cię na spokojnie poznać.- zażartował. Ściągnęłam kurtkę i szalik, a on powiesił je na wieszaku.
-Słuchajcie, musze was na chwilę zostawić. Kilka minut i jestem z powrotem.- objaśnił Mark i wyszedł. Azi zaprosił mnie do środka. Wziął wszystkie reklamówki i udał się do kuchni, więc poszłam za nim. Stanęłam przy stole.
-Może rozpakujemy to wszystko?- zaproponował, a ja pokiwałam głową.- To co do lodówki, to do lodówki, a resztę to byle gdzie. Do tej szafki albo do tej.- poinstruował mnie i zaczęliśmy dzielić zakupy.
-Z tego co wiem, to gdzieś pracujesz, tylko gdzie? Chcę cie trochę poznać, póki mamy czas.- powiedziałam.
-Pracuję w hucie niedaleko domu. Męcząca prace, ale daję sobie radę. Na życie nam wystarcza. Czasami  biorę Mark’a ze sobą, jeśli potrzeba nam więcej pieniędzy. Jednak zdarza się do rzadko.- zażartował z brata.
-Aż taki z niego leń? Ledwo go znam, a już po raz drugi pozwoliłam się tu zabrać.- powiedziałam z uśmiechem.
-To dobry chłopak. Może czasami nie wie co robi, ale nie ma łatwo w życiu.- urwał kończąc rozkładać jedzenie.- Ale wiesz co? Często o tobie mówi i są to same dobre rzeczy. No oprócz tego, że jesteś strasznie uparta.- wspomniał.
-Czasami zachowuje się jak palant.- dodałam. Wtedy usłyszeliśmy zamykające się drzwi wejściowe.
-Widzę, że nawiązaliście kontakt.- powiedział Mark na wejściu.- Mam coś dla ciebie. Wypij to.- podał mi buteleczkę.
-To strasznie śmierdzi. Co w tym jest?- zapytałam wąchając gęsty płyn. Ten odebrał mi go i poszedł po łyżeczkę.
-Syrop z ziół. Pomoże ci wyzdrowieć. Nie zachowuj się jak dziecko.- wepchnął mi pełną po brzegi łyżkę do buzi.
-Smakuje jeszcze gorzej.- skrzywiłam się.- To jest okropne.- dodałam. Azibiel podał mi szklankę wody.
-Ale skuteczne, więc nie marudź.- powiedział.- Azi, co dzisiaj jemy? Masz już zapasy, więc się wysil.- odparł.
-Zapiekankę ziemniaczaną z mięsem mielonym. Pasuje?- zapytał go. Mark pokiwał głową i zabrał mnie do pokoju.
-Przygotowanie chwilę potrwa, więc lepiej żebyśmy mu nie przeszkadzali. Usiądź.- rzekł, gdy byliśmy sami.
-Masz fajnego brata. Miły z niego chłopak. No i pomocny.- powiedziałam. Mark usiadł obok i się zaśmiał.
-A twój taki nie jest?- zapytał.- Chyba starsze rodzeństwo zawsze jest fajne.- stwierdził.
-Może nie zawsze, ale najczęściej. Mój Cody jest więcej niż fajny. On jest super mega hiper fajny! Niestety w poniedziałek gdzieś pojechał i nie mam z nim kontaktu. Wyłączył telefon. Pajac.- odpowiedziałam na pytanie.
-Chłopak chce się od was uwolnić.- rzekł. Rozejrzałam się po pokoju. Coś się w nim zmieniło.
-Macie więcej książek, jestem tego pewna. Ostatnio ta półka była ledwo zapełniona.- wskazałam na nią.
-Tak. Trochę ksiąg nam doszło. Azibiel nie może się powstrzymać od kupowania ich.- zgonił na brata.
-O czym one właściwie są? Musi mieć jakieś dziwne hobby, skoro je kolekcjonuje.- powiedziałam.
-Wiesz, piszą tam o wszystkim i o niczym. Bzdury. On nie ma miejsca w swoim pokoju, więc siedzą u mnie.- odparł.
-Masz sporo tajemnic. Tak samo, jak ze śladami w moim domu. Zależało ci, żebym nie wzywała policji. Obiecuję, że dowiem się o co chodziło i nie ujdzie ci to płazem.- pogroziłam mu palcem. Jakoś lepiej się czułam.
-W takim razie życzę ci powodzenia. Nic na mnie nie masz.- ostatnie zdanie wyszeptał. Spojrzałam na zegarek.
-Jejku, już 15? Musimy już jechać.- podniosłam się z kanapy i pobiegłam do kuchni.- Ja idę. Miło było cie poznać. Do zobaczenia.- pożegnałam się z Azibielem. Ten szybko odszedł od piekarnika i wpakował do obiad do pojemnika.
-Bez tego nie wyjdziesz. Smacznego.- podał mi go. Chciałam zaprzeczyć, ale chłopak zmierzył mnie wzrokiem.
-Nawet się z nim nie drocz. Nie wypuści cię bez obiadu.- powiedział Mark i zabrał mnie na korytarz.- Potrzymam to, a ty się ubierz.- tak zrobiliśmy. Opatuliłam się szalikiem i wzięłam od niego pojemnik. Ten szybko zarzucił na siebie kurtkę i wyszliśmy z mieszkania. W drodze do auta przypomniałam sobie o czymś.
-Musimy umówić kiedyś Maggie z twoim bratem. Ona leci na wszystko, co jest starsze i płci przeciwnej.- odparłam.


No i to jest ostatni rozdział, który posiadam. Nie wiem, kiedy dodam kolejny, bo muszę poprawić oceny (strasznie się opuściłam- bad girl) Mam nadzieję, że poczekacie :) Jeśli ktoś chce, abym go osobiście poinformowała o nowym poście, niech poda coś do kontaktu, albo napisz na e-mail: sasekblog@onet.pl 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 11

Muzyka: Nie jestem pewna, co o tym sądzić.

Wstałam z okropnym bólem głowy. Miałam wrażenie, że moje myśli toczą wojnę w jej środku. Gdy podniosłam się z łóżka, zamroczyło mnie na chwilę. Gdyby tego było mało dokuczał mi też katar i ból gardła. Chociaż, że bardzo chciałam iść do szkoły, mój stan na to nie pozwalał. Założyłam na siebie szlafrok i zeszłam na dół. Oby mama jeszcze była. 
-Dzień  dobry.- powiedziałam zachrypniętym głosem. Oboje rodzice spojrzeli na mnie podejrzliwie. Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że tata zabije mnie wzrokiem. Mama podbiegła z termometrem i tabletkami.
-Weź je i zmierz sobie gorączkę.- poinstruowała mnie. Sięgnęłam po szklankę wody i połknęłam lekarstwa.
-To przez tą imprezę. Skoro nie potrafisz się bawić, jak człowiek, to lepiej nie wychodź do żadnych klubów. Powiedzmy, że oficjalnie masz szlaban.- powiedział pakując teczkę do pracy. Wyciągnęłam termometr- 39 stopni.
-Nie pójdziesz dzisiaj do szkoły. Po południu weź jeszcze raz te tabletki, położyłam je na blacie w kuchni. Napij się gorącej herbaty i siedź w łóżku. My już wychodzimy. Trzymaj się.- pożegnała się i razem z ojcem wyszli z domu. Zaparzyłam sobie herbatę i z kubkiem wróciłam do pokoju. Wdrapanie się po schodach nie było takie proste, jak zazwyczaj. Z bólem głowy trudniej było się wysilać. Od razu położyłam się na łóżku. Napój był gorący, wiec odłożyłam kubek na podłogę, żeby przestygł. Leżałam chwilę wpatrując się w sufit. Nie wiem, co w nim takiego interesującego, ale skupiłam na nim całą uwagę. Rozproszyły mnie kroki na dole. Czyżby rodzice czegoś zapomnieli? Ale nie słyszałam samochodu. Podniosłam się szybko i wyjrzałam przez okno. Podjazd był pusty. Wystraszyłam się, gdy osobnik zmierzał na górę. Zaczaiłam się koło drzwi i nasłuchiwałam. Gdy wydawało mi się, że był pod nimi, szybko nacisnęłam na klamkę i pchnęłam drzwi. Mężczyzna upadł na dywan, a ja wyszłam.
-Nick? Co ty tu robisz?- zapytałam, jednocześnie podając mu rękę, aby wstał.- Boże, przepraszam.- dodałam.
-Co tu się dzieje?- zapytał Cody niosąc dwie szklanki z sokiem pomarańczowym.- A ty nie w szkole?- dokończył.
-Nic się nie stało.- powiedział poturbowany chłopak.- Musieliśmy ją wystraszyć. Wybacz.- uśmiechnął się.
-To ja przepraszam. Nie poszłam do szkoły, bo się źle czuję. Spanikowałam, gdy usłyszałam, że ktoś chodzi po domu. Ale ze mnie idiotka, zapomniałam, że ty jesteś w domu i mogłeś oberwać za Nick’a.- wytłumaczyłam się.
-Okey, rozumiem. Nic ci się nie stało?- zapytał przyjaciela. Ten pokiwał przecząco głową. Coś mnie zaciekawiło.
-Właściwie, to co WY tu robicie?- zapytałam krzyżując ręce na piersi. Chłopacy wymienili się spojrzeniami.
-Ja wagaruję.- odparł Nick niezadowolony.- Zaraz zaczyna mi się pierwsza lekcja. Nie miałem ochoty iść dzisiaj do szkoły, więc się z niej zerwałem.- oświadczył. Myślałam, że jest w wieku mojego brata, a tu proszę.
-Nie mów rodzicom, że tu był. Proszę.- słodko się uśmiechnął i zrobił maślane oczy. Wyglądał, jak kotek ze Shrek’a.
-O to się nie martw. Na twoim miejscu bardziej przejęłyby mnie wagary Nick’a. Będziesz miał zaległości.- rzekłam.
-Tak to jest, jak ma się siostrę, która kocha szkołę i naukę. Czyste z niej zło.- niby wyszeptał do kolegi.
-Zabawne, doprawdy. Ja tylko martwię się o jego przyszłość. Tobie już nie pomogę.- zażartowałam z niego.
-Ha ha ha. Zaczynasz gadać jak ojciec. Będę miał ci na oku, moja droga damo.- zmierzył mnie spojrzeniem.
-Tak, tak. Nick, właściwie, to gdzie się uczysz? Chyba nie jesteś w moim liceum. Widziałabym cię.- powiedziałam.
-Nie, jestem w collage’u. Moi rodzice zadbali, żebym wychował się według rodzinnej tradycji, po katolicku. Dlatego uczę się i mieszkam w Katolickim College’u Świętego Dawida. Nieciekawie to brzmi.- podsumował.
-Dlaczego? Jeśli ci się tam podoba, to co jest złego w tym, że to katolicki college?- starałam się go pocieszyć.
-To, że do zagorzałych katolików Nick nie należy.- zaśmiał się Cody.- Pewnie wolałby zmienić religię.- dodał.
-Poważnie? Nie wierzysz w Boga i w to wszystko? Czy chodzi o coś innego?- wdałam się w dyskusję.
-Nie, no wierzę. Chodzi o to, że nie zgadzam się ze wszystkim, co jest w biblii. Na przykład z oddawaniem biednym majątku, tymi wszystkimi przypowieściami. Albo z tym, że kościół nie uznaje homoseksualistów.- wytłumaczył.
-No tak. Jak się na to tak spojrzy, to rzeczywiście nie brzmi to ciekawie. Kiedyś uważano, że homoseksualizm to choroba. Ale to siedzi w ludzkiej psychice. Rodzisz się z tym i nie masz nic do gadania.- odparłam z uśmiechem.
-Właśnie.- powiedział lekko zdezorientowany. Chyba zanudziłam go mają gadką. 
-Dobra, nie przeszkadzam wam i zmykam do siebie. Musze się położyć.- po tych słowach zaszyłam się w pokoju. Przypomniałam sobie o herbacie i sięgnęłam po nią. Nie należała do najcieplejszych, ale i tak ją wypiłam. Musiałam nawilżyć gardło. Nie lubię zostawać w domu. Wtedy zawsze nie mam co ze sobą zrobić. Wróciłam do łóżka i zajęłam się czytaniem książki. Jeżeli można tak nazwać encyklopedię. Może zanudzę się tak bardzo, że zasnę. Szybko zmęczyły mi się oczy i zaczynały mnie piec, więc odłożyłam składnię wiedzy na bok. Otuliłam się kołdrą i z poduszką na głowie, miałam nadzieję, że szybko odlecę. Na szczęście mi się udało.
-Siostra, wychodzimy do kina!- zbudził mnie rozbawiony głos brata. Wstałam z łóżka i odprowadziłam ich na dół.
-Jeszcze raz przepraszam cię za tamto. Mam nadzieję, że zderzenie z drzwiami nie było bolesne.- powiedziałam.
-Nie przejmuj się tym. Do zobaczenia Evelin.- pożegnał się i wyszedł jako pierwszy. Cody musiał jeszcze się ubrać.
-Zamknij się na dwa zamki i wracaj na górę, żebyś się bardziej nie załatwiła.- ucałował mnie brat i opuścił dom. Posłuchałam się go i dokładnie się zamknęłam. Usłyszałam znajomą melodię. To mój telefon! Szybko pobiegłam na górę, żeby zdążyć odebrać. Wygrzebałam komórkę spod poduszki i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Halo?- odezwałam się. Numer był zastrzeżony.- Haaalo.- powtórzyłam. Nikt nie odpowiedział, więc uznałam to za pomyłkę. Rozłączyłam się, jednak komórka zadzwoniła ponownie.- Tak?- tym razem słychać było czyjś oddech.- Słyszę, jak oddychasz.- objaśniłam. Mój rozmówca coś szeptał, jednak nie mogłam nic zrozumieć. Po chwili do odgłosy oddychania doszło skwierczenie. Jakby coś się paliło.- Jeżeli to jakiś głupi żart, to daj spokój.- rzekłam.
-Uratuj się.- po tych słowach, rozłączył się, a w moim pokoju zaczęły migotać światła i włączył się laptop. Gdy wstałam, wszystko ustało. Czyżbym była aż tak wykończona, że mam halucynacje? Przecież takie rzeczy dzieją się w horrorach, a nie w codziennym, normalnym życiu. Coś spadło na dole. Wzdrygnęłam. Miałam powoli dość wszystkiego. Chciałam tylko spokojnie posiedzieć w domu. Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, co się stało. Chwyciłam encyklopedię, dla obrony i powoli otworzyłam drzwi, aby nikt mnie nie usłyszał. Po raz kolejny zeszłam na dół i skierowałam się w stronę korytarza. Ktoś tam urzędował. Wyjrzałam zza ściany i wpadłam na niego.
-Mark? Co ty tutaj robisz? Wiesz, jak mnie wystraszyłeś?!- krzyknęłam na niego. Chłopak roześmiał się głośno.
-Chciałaś mnie zabić wiedzą?- zapytał wskazując na książkę.- Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko jest okey. Nie było cię na lekcji, a pewnie byś jej nie opuściła bez powodu.- ciągnął dalej. Oparłam się o futrynę i przetarłam oczy.
-Nie zawracaj sobie mną głowy. Źle się czuję i mama pozwoliła mi zostać.- wytłumaczyłam mu wykończona.
-Pocieszę cię. Nie wyglądasz tak źle, jak się czujesz. To pewnie przez ten zastrzyk adrenaliny.- musiał zażartować.
-Wykorzystam cię. Coś się dzieje ze światłem, bo niedawno mrygało mi w całym pokoju.- powiedziałam.
-Początek brzmiał bardzo kusząco.- zmierzyłam go.- Okey. Powiedz, gdzie masz puszkę, to zobaczę czy wszystko gra. Wiesz, czasami mam wrażenie, że w ogóle się nie znasz na żartach.- dogryzł mi na koniec.
-Puszka jest w garażu. Dostaniesz się do niego tymi drzwiami.- wskazałam je.- Ja idę do kuchni.- dodałam, gdyby mnie szukał. Chłopak wszedł do pomieszczenia, a ja ruszyłam po coś do picia. Przeszkadzało mi światło, więc ponownie przetarłam oczy. Gdy je otworzyłam, nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Okno w kuchni było otwarte na oścież, przez co w pomieszczeniu było chłodno. DO tego cała podłoga pokryta była śladami butów.
-Mark. Mark!- wykrzyknęłam. Ten szybko przybiegł i stanął za mną.- Co ty do cholery zrobiłeś?- zapytałam go.
-Zdziwię cię, ale to nie ja. Wszedłem drzwiami, jak człowiek.- wyjaśnił.- Zresztą, odciski nie pasują. Mam adidasy, a takie ślady zostawiają glany albo trapery. Ktoś z twojej rodziny ich nie nosi?- zapytał podejrzliwie. 
-Nie, nie. Boże, ktoś się do mnie włamał? Akurat dzisiaj. Nie mógł jutro? Nie mam na to siły. Muszę posprzątać.- stwierdziłam. Zaczęłam wędrować po mieszkaniu w poszukiwaniu mopa. Mark złapał mnie za rękę.
-Zostaw to, ja zmyję podłogę. Posłuchaj, nikt się do ciebie nie włamał. Przecież zniknąłby ten telewizor, albo wieża. Jak widzisz, wszystko jest na miejscu. Uspokój się i wróć do łóżka.- starał się mnie przekonać, ale się nie dałam.
-Nie. To mój dom i ja tu decyduję. Idź już. Sama sobie poradzę.- odparłam. Nie miał zamiaru się kłócić i wyszedł. Znalazłam mopa i weszłam z nim do kuchni. Wtedy usłyszałam trzeszczącą podłogę. Zostawiłam wszystko i wybiegłam z domu. Na szczęście chłopak jeszcze nie odjechał.- Mark?! Zostaniesz ze mną, dopóki Cody nie wróci?- zapytałam. Ten zamknął drzwi od auta i przyszedł do mnie. Wpuściłam go do środka.
-Ale pod jednym warunkiem. Ja zmywam podłogę.- pogroził mi palcem. Zgodziłam się. Wyciągnęłam koc z szafy i usiadłam w salonie. Muszę przyznać, że sprawnie mu poszło, bo po kilku minutach dosiadł się do mnie i podał kubek herbaty. Napiłam się i włączyłam telewizor. Może w ten sposób czas szybciej minie.
-Co ze światłem?- zapytałam po chwili. Chłopak zakrztusił się i musiałam kilka razy uderzyć go w plecy.
-Wszystko w normie. Moim zdanie było to normalne spięcie.- wymądrzył się. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Znasz się w ogóle na elektryce?- zaczęłam drążyć temat. Ten rozejrzał się po pokoju jakby nie chciał mówić.
-Ani trochę.- odparł po chwili.- Ale wszystko wyglądało okey. Korki były na miejscu, żaden kabelek nie odstawał.- próbował wyjść cało z sytuacji. Zaśmiałam się i wróciłam do oglądania telewizora.- Jeżeli chodzi o te ślady w kuchni, to postaraj się o nich zapomnieć. Może okno było uchylone i przez podmuch wiatru się otworzyło. A odciski mógł zostawić każdy. Bynajmniej nic ci nie ukradziono i nikogo nie było, więc jest dobrze.- powiedział.
-Ty coś wiesz. Pewnie sam je zrobiłeś i twoja męska duma nie pozwala się do tego przyznać.- stwierdziłam.
-O nie. Gdybym tak nabrudził, to bym ci powiedział. Zresztą spotkaliśmy się przy drzwiach wejściowych, więc nie mogłem wejść oknem. Skończmy temat, bo chcę obejrzeć ten film.- skończył. Gdy chciałam coś powiedzieć, zakrył mi buzię. Postanowiłam dać spokój i okryłam się kocem po szyję. Poczułam się śpiąca i zaczęłam ziewać. Zapomniałam wziąć tabletki drugi raz, więc podniosłam się z kanapy i wróciłam do kuchni. Trzeba przyznać, że się postarał, bo podłoga lśniła. Znalazłam zostawione przez mamę lekarstwa i połknęłam je. Zauważyłam, że coś leży na parapecie. Gdy chciałam podnieść to chyba piórko, zaiskrzyło i zniknęło. Zostawiłam to i poszłam dalej oglądać telewizję. Usadowiłam się na poprzednio zajętym miejscu. Chęć zaśnięcia była coraz większa, ale musiałam z nią walczyć. Mark przeciągnął się i zabrał mi kawałek koca.
-Nie za dobrze masz?- zapytałam go. Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem i pociągnął jeszcze więcej koca.
-Posłuchaj mnie teraz. Każesz mi tu zostać i cię pilnować, bo się boisz, a w zamian nie podzielisz się kocem?- odparł.
-Nie kazałam ci. Poprosiłam, a to spora różnica. Nie musiałeś się zgadzać.- odparłam i ziewnęłam ponownie.
-Ty lepiej idź spać, a nie się wymądrzasz.- powiedział i przełączył na trwające wiecznie reklamy.
-Masz zamiar coś kupić? Te plastry na ból kręgosłupa chyba ci się przydadzą.- rzekłam pokazując na telewizor.
-Bardziej tobie. Mogę śmiało stwierdzić, że te reklamy znudzą cię do tego stopnia, że zaśniesz w moich ramionach.- powiedział z uśmiechem. Nie miałam zamiaru mu odpowiadać, niech siedzi już cicho.

Obudził mnie dźwięk parkującego samochodu. Gdy otworzyłam oczy, dotarło do mnie, że Mark się nie mylił. Oboje zasnęliśmy i tak, byłam w niego wtulona. Dochodziła 14, więc to pewnie Cody wrócił z kina. Nie śpieszyłam się ze wstaniem. Drzwi się otworzyły i do domu wszedł nie mój brat, a tata. Szturchnęłam Mark’a, żeby się obudził.
-Dzień dobry. Ja… ja właśnie wychodziłem.- zerwał się z kanapy chłopak i poprawił koc.
-Mam taką nadzieję. Evelin, zostawiłem cię w domu, bo ponoć byłaś chora, a ty sprowadzasz sobie do domu jakiś obcych chłopaków i uciekasz z lekcji?! Tego bym się po tobie nie spodziewał! Zawiodłaś mnie!- krzyczał ojciec.
-Przepraszam, ale Evelin jest chora. Może pan nie widzi, ale ma gorączkę i ledwo siedzi, więc proszę tak do niej nie mówić. Nie uciekła z lekcji, a ja wpadłem przejazdem, żeby sprawdzić, co jej jest.- zaczął tłumaczyć Mark.
-Nie rozmawiam z tobą! Miałeś już wychodzić.- wskazał mu drzwi.- I żebym cię tu więcej nie widział.- dodał.
-Tato…- zaczęłam, ale mi przerwał. Nie chciałam go zdenerwować. Będę miała teraz przechlapane.
-Lepiej będzie, jak wrócisz do swojego pokoju i wyjdziesz z niego, dopiero jak cię zawołam.- odparł z gniewem. Wstałam i zabrałam ze sobą koc. Zamknęłam się od środka i podeszłam do ona. Mark właśnie odjechał, a Cody przyjechał. Ucieszyłam się, że wrócił. Będę miała z kim pogadać. Uchyliłam drzwi, żeby go zobaczyć.
-Nie mam teraz czasu!- krzyknął do ojca, który o coś się awanturował. Chłopak wpadł do siebie, a po chwili wybiegł z plecakiem. Wróciłam do środka i jeszcze raz spojrzałam przez okno. Cody wszedł do samochodu, wycofał i odjechał. Co tym razem wpadło mu do tej pustej głowy?

INFO:
-zresetowano mi telefon i straciłam wszystko z notatnika, co oznacza, że 5 rozdziałów poszło się jeb*ć

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 10

Muzyka: Tak potrzebuję cię, by mnie uratować.

 Siedzieliśmy w aucie ponad dwie godziny. Maggie wreszcie się zbudziła i mogłem odwieźć dziewczyny do domów. Na zewnątrz było jeszcze ciemne, jedynie blask Księżyca rozświetlał mi drogę. Włączyłem długie światła, aby nic mnie nie zaskoczyło. Byłem zmęczony i bałem się, że mogę zasnąć za kółkiem.
-Już nigdzie z tobą nie pojadę. Rozumiesz? nigdzie. Nie potrafisz nawet o siebie zadbać i uważać na to, co robisz.- groziła Evelin.
-Korzystam z młodości w odróżnieniu od ciebie moja droga. Mogłabyś czasami się zabawić i przestać gadać.- odgryzła się przyjaciółka.  Dziewczyny.
-To nie jest wytłumaczenie. Pomyśl, zanim coś zrobisz.- Ev  ciągnęła dalej.
-Powinnaś się bardziej szanować, a nie łazić do toalet z byle kim. Nie bronimy ci imprezować, po prostu uważaj.- wtrąciłem się w ich dyskusję.
-Przecież ten facet mógł być chory! Może miał HIV.- odparła dziewczyna. 
-Prędzej zrobiłby jej dziecko. Historia z HIV brzmi śmiesznie.- spojrzałem na nie w lusterku. Były wściekłe.
-Dajcie sobie oboje spokój. Zrobię, co będę chciała. To moje życie.- stwierdziła Mag. Nie chciałem już mówić, jaka z niej panna. Pewnie oberwało by mi się od obu. Wolałem nie ryzykować. Podjechałem prosto pod dom blondynki.
-Dzięki za wszystko.- powiedziała wychodząc z samochodu. Uchyliłem szybę od strony pasażera, aby się pożegnać.
-Zawsze jestem do dyspozycji. Trzymaj się.- odparłem i pomachałem jej. Zostaliśmy z Evelin sami. Dziewczyna siedziała za mną i opierała się o szybę.- Dochodzi 5. Masz klucze od domu? Chyba nie chcesz zbudzić rodziców.- powiedziałem do niej. Ta ocknęła się i sięgnęła po torebkę. Zapaliłem światło w samochodzie, żeby więcej widziała.
-Ta, wzięłam je ze sobą.- rzekła grzebiąc w torebce. Wyciągnęła kilka niepotrzebnych przedmiotów, jakiś szalik i chusteczki. Później stertę kosmetyków i jeszcze więcej drobnych monet, które siedziały tam luzem. Nie wiedziałem, że tyle potrafi się zmieścić w torebce.- Cholera, zostawiłam je w drugiej torbie.- zaklęła pod nosem.
-Właśnie dlatego ja nie noszę torebek.- skomentowałem to. Nie zareagowała na żart.- To co robimy?- zapytałem.
-Musze kogoś obudzić. Zadzwonię do Cody’ego.- stwierdziła i wyciągnęła telefon. Jedną ręką trzymała go przy uchu, a drugą wpakowywała wszystko z powrotem do środka torebki.- Halo? Cody to ja. Mógłbyś otworzyć mi drzwi od domu? Nie wzięłam kluczy… Co?.. Jak to cię nie ma? Gdzie jesteś?.. Będziesz o 9. To za cztery godziny… No dobra, to cześć.. No, pa.- rozłączyła się.- Myślałam, że jest w domu, a ten wyszedł.- powiedziała do mnie.
-To co teraz? Mogę z tobą posiedzieć, jeśli chcesz.- zasugerowałem. Dziewczyna pokiwała przecząco głową.
-Nie, dzięki. Pójdę do Diego’a. Ty i tak wyglądasz na zmęczonego.- uśmiechnęła się.- Podjedziesz pod jego dom?- zapytała. Miała szczęście, że cała ich trójka mieszkała na jednej ulicy w krótkich odstępach od siebie. Evelin wyszła z auta i podbiegła do drzwi. Zapukała kilka razy. Nie słyszałem, o czym rozmawiali, gdy ten otworzył. Ma z nimi przechlapane. Daje się wykorzystywać. Wozi je do szkoły, ratuje po imprezie. Co na to jego rodzice? Evelin co chwilę poprawiała włosy, wymachiwała rękoma i raz odwróciła się w moją stronę i coś powiedziała. Diego pokiwał jej głową i zamknął drzwi. Ta szybko podbiegła do mnie i zapukała w szybę, żebym ją otworzył.
-Dziękuję za pomoc. Diego przyjmie mnie na kilka godzin, a ty jedź do siebie i się wyśpij, bo zaczynają ci się robić sińce pod oczami. Dobranoc.- pożegnała się i weszła do domu kolegi. Zostanie tutaj nie miało sensu. Skorzystałem z jej rady i wróciłem do domu. Zaparkowałem samochód i po schodach wszedłem na górę. Mieszkanie na tym piętrze nie zawsze bywa przyjemne. Otworzyłem drzwi i zamknąłem je za sobą po cichu. Znając życie, Azibiel smacznie sobie śpi. Zdjąłem buty i kurtkę. Coś mi tu nie grało. Udałem się do pokoju przyjaciela. Tam wszystko było okey. Azi w piżamie spał z otwartą buzią i delikatnie pochrapywał. Zamknął drzwi od pomieszczenia. Powoli poszedłem do siebie. Już z oddali usłyszałem szmery. Zajrzałem do pokoju. W środku ktoś był. Facet, dość szczupły o blond włosach. Wyczułem, że nie był człowiekiem. Zdziwił mnie fakt, że nie rusza ksiąg, szukał czegoś na ziemi.
-Hej!- odezwałem się. Gdy mnie zobaczył, otworzył okno i wyskoczył z niego. Szybko do niego podbiegłem i wyjrzałem za nim. Nie było śladu upadku. Dostrzegłem czarne pióro na parapecie. Nie było anielskie. Wziąłem je do ręki, a te spłonęło. Delikatnie poparzyło mi skórę, ale się tym nie przejąłem. Głębianin. Czego on mógł szukać w moim domu? Oprócz Ksiąg nie ma tu nic cennego. No chyba, że szukał nowych skarpetek Azibiel’a. Byłem zmęczony nieprzespaną nocą, więc postanowiłem zająć się tym później. Dam odpocząć powieką.

W głowie słyszałem masę śmiechów. Piszczących. Nienaturalnych. Dochodzących z Głębi. Do tego widziałem rozmazane twarze z ostrymi zębami i szpiczastymi uszami. Miały wielkie i błyszczące oczy. Syczały na mnie. Coś nie pozwoliło mi spać dłużej. Obudziłem się spocony. Automatycznie wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni. Sięgnąłem po szklankę i nalałem sobie wody z kranu. Dochodziła 14. Postanowiłem obudzić przyjaciela.
-Azibiel, wstajemy. Nóżka za nóżką.- dźgnąłem go kilka razy w żebra. Chłopak otworzył zaspane oczy.
-O co chodzi? Co się dzieje?- mówił niewyraźnie. Wyglądał, jakby spał mniej ode mnie. A tak nie było, na pewno.
-Głuchych strzelają!- wystraszyłem go dla zabawy.- Nie no, żartuję, nie patrz tak na mnie.- dodałem po chwili.
-Idiota. Czemu mnie obudziłeś? Mogłem jeszcze trochę pospać.- mówił sennie i przeciągał się na łóżku.
-O której się położyłeś? Co?- zapytałem podejrzliwie. Nadal coś mi tu nie grało. On nigdy tyle nie śpi.
-Jakoś po 19. Wróciłem z pracy, zjadłem kolację i zasnąłem.- wytłumaczył się.- Która jest godzina?- zapytał.
-14.- odparłem. Azibiel aż się wyprostował i otworzył szeroko oczy. Rozejrzał się po pokoju.
-Powinienem już dawno wstać. Nie wierzę, że tyle spałem.- podniósł się z łóżka i opadł bezsilnie.
-Słuchaj, nie słyszałeś czegoś dziwnego w nocy? Nikt się nie kręcił po mieszkaniu? Pamiętasz coś?- zapytałem go.
-Nic sobie nie przypominam. A coś się stało? Przecież widzę, że coś się stało.- odpowiedział na własne pytanie.
-Gdy wróciłem nad ranem, w moim pokoju był Głębianin. Wyraźnie czegoś szukał, ale nie ruszył ksiąg.- odparłem.
-Pokaż mi gdzie.- rozkazał i zaprowadziłem go do siebie. Wskazałem miejsce, w którym stał i się rozglądał.
-Nic tu nie ma.- powiedziałem, gdy ten klęczał na podłodze. – Musimy uważać, bo coś się dzieje.- dodałem.
-Zamykaj szczelnie okna.- rzekł.- Ja idę spać, bo nie mam siły na nic innego.- tak też zrobił. Nie chciało mi się siedzieć w domu, więc sprawdziłem wszystkie okna i wyszedłem. Dokładnie zamknąłem drzwi na dwa zamki. Nie było sensu brać auta czy motocykla. Świeciło słońce, na niebie nie było chmur, więc nie zapowiadało się na deszcz. Spacerowałam 15 minut, po czym wstąpiłem na kawę. Znajdowałem się teraz w okolicy mieszkania Billy’ego. Chętnie złożyłbym mu wizytę. Im bardziej zbliżałem się do apartamentu, tym dziwniej się czułem. Niedaleko ode mnie stała grupka mężczyzn w czarnych płaszczach. Rozmawiali o czymś, a później się rozdzielili. Poszedłem za jednym. Minęliśmy kilka sklepów, w tym H&M, przy którym się zatrzymał. Po co Głębianinowi markowe ubrania? Ten świat spada na psy. Jeszcze trochę i będą nosili bokserki z American Appearl. Doszliśmy do zaułku. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Facet zrobił to samo. To on był dziś u mnie. Chciałem do niego podbiec, ale zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do Billy’ego.
-Cześć stary. Słuchaj, mam sprawę, a jestem właśnie w twojej okolicy. Znajdziesz trochę czasu?- zapytałem.
-Jasne. Właśnie wracam z zakupów.- odpowiedział. Wracałem tą samą drogą, co przyszedłem. Zobaczyłem go po drugiej stronie ulicy. Jak na kogoś, kto ‘wraca z zakupów’, nie miał żadnej reklamówki.
-Widzę cię. Zaraz pogadamy.- odparłem i się rozłączyłem. Rozejrzałem się i przebiegłem przez pasy.
-Co się stało? Opowiadaj.- powiedział, gdy byłem obok. Właśnie chował telefon do kieszeni od kurtki.
-Jakoś po 5 w moim domu spotkałem Głębianina. Teraz ich grupka stała koło twojego domu.- opowiedziałem.
-Dawno ich tu nie widziałem.- stwierdził pod nosem. Poszliśmy razem w kierunku centrum handlowego.
-Mówię ci, coś się szykuje. Oni zostali zesłani,  żeby zbadać teren. Szukali czegoś u mnie.- odparłem szybko.
-Wywieź księgi gdzieś daleko. Lepiej, żeby ich nie dostali w swoje łapska.- poradził. Podrapałem się po głowie.
-Nie chodzi o nie. Chcą czegoś innego. Gdyby chodziło o księgi, to by je sobie wziął.- powiedziałem.
-Przyjrzę się temu i podpytam, czy ktoś jeszcze ich widział. W zamian sprawdź dla mnie ten adres. Ponoć mój ojciec spotykał się na boku z kobietą, która tam mieszka. Ktoś mówi, że była w ciąży. Wychodzi na to, że mam rodzeństwo. Musze je znaleźć i podpytać o ojca.- po tych słowach, podał mi karteczkę z nieznanym adresem.
-Zajmę się tym. Będziemy w kontakcie.- uścisnąłem mu dłoń i rozeszliśmy się. Przyjrzałem się adresowi. Tam jeszcze nie byłem. Zostawię to na później, może będę w okolicy przejazdem. Włożyłem ją do kieszeni i ruszyłem w głąb miasta. Mam jeszcze sporo czasu, więc może uda mi się jeszcze raz wpaść na grupę mężczyzn. Ewentualnie dowiem się czegoś przed Billy’m. Ruszyłem wzdłuż ulicy. Nagle mój telefon zadzwonił. To Azibiel.
-Co jest brachu?- odebrałem. Stałem teraz na przejściu dla pieszych i czekałem na zielone światło.
-Słuchaj, jesteś może na mieście? Nie mamy chleba, a trzeba coś zjeść na kolacje.- powiedział.
-Masz szczęście. Kupię jeden po drodze.- obiecałem mu.- Coś jeszcze trzeba kupić?- zapytałem pośpiesznie.
-Nie, nie. Reszta jest. Tylko chleba brakowało. W sumie, to możesz kupić bułki. Jak tam chcesz.- rzekł.
-Okey. Nie ma sprawy. Zobaczę co się da zrobić.- chciałem zakończyć rozmowę, ale chłopak mi przerwał.
-Czekaj! Kurde, nie po to dzwoniłem. Mmmm, tak. Znalazłem jakaś fiolkę pod moim łóżkiem. Nie zgadniesz, co było na niej napisane. ‘Nasenna’ po łacinie.- opowiedział mi o swoim odkryciu. Zmartwiło mnie to.
-Uspali cię? A to dranie. Teraz chociaż wiemy, dlaczego nie chciałeś rozstać się dziś z łóżkiem.- zażartowałem.
-No. Jeden plus. To wszystko robi się dziwne. Dlaczego nasze mieszkanie? Po co mnie uspali? Musieli potrzebować sporo czasu. Myślę, że przejrzeli księgi. Kto wie, o której się zjawili i czy był u nas tylko jeden z nich.- powiedział.
-Hej, to ty władasz jasnym umysłem. Wymyśl coś.- rozłączyłem się. Niech chłopak pogłówkuje, a nie śpi całymi dniami. Powrót do domu nie wchodził w grę. Może zajrzę do baru i pogram w bilard? Dawno mnie tam nie było. Przy okazji podpytam o odwiedziny Głębian. A, no i kupię chleb na kolację.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 9

Muzyka: I wierzę, że prościej jest ci pozwolić mi odejść.

Dzisiejszy wieczór, a nawet i noc miałam spędzić inaczej. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się na to zgodzić. Widocznie Maggie ma jakiś dar przekonywania. Udało jej się zabrać mnie na imprezę w jednym z jej ulubionych klubów. Ledwo wstała z łóżka, a już nie traci czasu. Miał iść z nami Diego, ale w ostatniej chwili odmówił, by zająć się siostrami. Stałyśmy właśnie na początku wielkiej kolejki. Przyjaciółka załatwiła nam wejściówki wcześniej, więc zaraz po ich sprawdzeniu, weszłyśmy do środka. Oprócz nas było tutaj pełno ludzi. Nie jestem w stanie oszacować ich liczebności. Ci, którzy założyli to miejsce, musieli wydać sporo pieniędzy na oświetlenie, bo lasery sięgały do każdego, ciemnego zaułka. Do tego postawili piękne loże dla VIP’ów, ogromny parkiet ze świecącymi płytkami i dobrze wyposażony bar, do którego zmierzałyśmy.
-Musimy się rozejrzeć za jakimiś chłopakami!- powiedziała do mnie Maggie. Ze względu na głośną muzykę, musiałyśmy na siebie wręcz krzyczeć. Usiadłyśmy na wysokich krzesłach przed barmanem.
-Poproszę Coca Colę!- złożyłam swoje zamówienie. Mężczyzna, który był od nas tylko trochę starszy, uśmiechnął się i nalał mi napoju do długiej szklanki.  Miał na imię Chad, bynajmniej tak mówiła jego plakietka.
-Dla mnie to samo i czystą!- odparła przyjaciółka.- Nie chcesz się napić czegoś z procentami? Będzie lepsza zabawa!- rzekła do mnie. Jak dla mnie, mogła sobie pić, ale ja tego robiła nie będę.
-I bez tego będę się dobrze bawiła. Może nawet lepiej niż ty!- droczyłam się z nią. Barman podał jej zamówienie.
-Poproszę to samo, co dla tej uroczej pani!- powiedział obcy chłopak, który dosiadł się do Mag. Miał bardzo jasne, blond włosy. Nie był to chyba dar natury, musiał jej w tym pomóc. Wyglądał na czarującego gościa.
-Maggie!- przedstawiła się i podała mu dłoń.- A to moja przyjaciółka Evelin!- wskazała na mnie. Pomachałam mu.
-Miło mi! Mike, a tam stoi mój dobry kumpel, Alex!- odpowiedział.- Chodź do nas!- zawołał go szybko. Chłopak uścisnął nam dłonie i usiadł obok mnie. Nie spodziewałam się, że tak szybko znajdziemy kogoś do towarzystwa.
-Wyglądasz dość młodo, uczysz się jeszcze?!- zapytał mnie po chwili. Miał piękne, niebieskie oczy i ciemne włosy.
-Chodzę do ostatniej klasy liceum w Cardiff!- wyjaśniłam mu.- A ty?! Studiujesz, pracujesz, czy co tam robisz?!- starałam się znaleźć jakiś temat rozmowy, żeby mieć z kim spędzić wieczór. Znając Mag zaraz mi zniknie.
-Teraz pracuję we włoskiej kawiarni w centrum. Zbieram pieniądze na studia psychologiczne.- wyszeptał mi do ucha. Dzięki temu nie musiał do mnie krzyczeć i oszczędzał gardło. Postanowiłam skorzystać z jego pomysłu.
-Psychologia? Ponoć to trudny kierunek. Ja zamierzam pójść na prawo.- odparłam i uśmiechnęłam się.
-Każdy kierunek jest trudny. Trzeba wybrać coś, z czym wiążesz przyszłość.- wytłumaczył. Napiłam się Coli i spojrzałam na przyjaciółkę. Maggie była rozbawiona i pozwoliła porwać się Mike’owi na parkiet.
-Chyba masz rację.-powiedziałam po chwili. Alex wypił swojego drinka, z którym przyszedł i siedział spokojnie.
-Może dasz się zaprosić na parkiet?- rzekł po chwili i patrzył na mnie przyjaźnie.- Tylko jeden taniec.- dodał.
-Nie umiem tańczyć. Poważnie. Jestem gorsza od każdego w tym miejscu.- starałam się go przekonać.
-Każdy potrafi tańczyć. Do końca tej piosenki i daje ci spokój.- powiedział. Nie chciałam dyskutować, więc złapałam jego rękę i razem poszliśmy w stronę parkietu. Znaleźliśmy miejsce, w którym będziemy mieli swobodę. Piosenka należała do tych klubowych i nie wiedziałam, jak mam się do niej ruszać. Na początku bujałam się w prawo i w lewo, ale patrząc na ruchy partnera, poczułam się jak kretynka. Alex zaśmiał się.
-Mówiłam, że nie potrafię!- wykrzyknęłam, żeby mnie usłyszał. Chłopak przybliżył się do mnie i złapał za ręce.
-Wsłuchaj się w rytm muzyki i staraj się odpowiednio poruszać!- udzielił mi rady. Teraz szło mi odrobinę lepiej, ale brunet nadal uśmiechał się pod nosem. Nie jestem tancerką i przy obcych nie potrafię się rozluźnić, więc moje ruchy były skrępowane. Na szczęście chłopak pomagał mi wykonywaniu ich i poczułam się trochę pewniej. Tańczyliśmy nie tylko do końca piosenki, ale i całą następną. Byłam już delikatnie zmęczona.
-Zróbmy przerwę! Zaschło mi w gardle!- złapałam się za nie dla podkreślenia. Alex pokiwał mi twierdząco i poszedł w stronę baru. Ja postanowiłam znaleźć Maggie w tym tłumie. Zniknęła mi kilkanaście minut temu, a miałyśmy się od siebie nie oddalać. Stanęłam z boku parkietu i zaczęłam się za nią rozglądać. Mój partner zamówił napoje i przyszedł do mnie. Podał mi jedną ze szklanek. Zmierzyłam ją, bo nie chciałam pić alkoholu.
-To tylko Cola!- odparł, żeby mnie uspokoić. Napiłam się i podziękowałam mu. Nigdzie nie widziałam przyjaciółki.
-Poczekasz na mnie?! Muszę znaleźć Mag!- wytłumaczyłam mu i oddałam szklankę. Poszłam w stronę loży i szukałam ją wzrokiem. Przy jednej ze ścian obściskiwała się jakaś para. Dziewczyna wydawała mi się znajoma. Gdy przestali wymieniać się bakteriami, mogłam się jej przyjrzeć. To ona. Widzę, że zdążyła zastąpić nienaturalnie blond chłopaka, jakimś umięśnionym typkiem. Musiałam im przeszkodzić i pogadać z nią.
-Hej! Przepraszam! Maggie! Pokazuj mi się co chwilę, bo cię zgubiłam!- powiedziałam, gdy mi na to pozwoliła.
-Wyluzuj i baw się! Mamy telefony, więc znajdziemy się na koniec imprezy!- odparła. Nie była jeszcze pijana, więc zaufałam jej i ją zostawiłam z tym mężczyzną. Wróciłam do baru, aby znaleźć Alex’a. Okazało się to zbyteczne, bo chłopak zagadywał już kolejną dziewczynę. Typowy, imprezowy podrywacz. Nie zrobiło mi się smutno z tego powodu. Olałam go i wróciłam na parkiet. Musiałam zająć się sobą, podczas gdy Mag urządziła sobie polowania. Trafiłam na wolne piosenki, więc mogłam się do nich bujać i nikt nie będzie się ze mnie naśmiewał. Jednocześnie przyglądałam się tańczącym parą. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu i przyciągnął do siebie. Objął mnie w talii i teraz razem kiwaliśmy się w rytm muzyki. Zaczął doskwierać mi delikatny ból głowy, ale szybko go zignorowałam. Miałam wrażenie, że czas zwolnił. Gdy patrzyłam na ludzi, którzy znajdowali się niedaleko, myślałam, że spowolniły im się ruchy. Muzyka także była wolniejsza niż wcześniej. Chłopak zgrabnym ruchem odgarnął mi włosy na jedno ramię, a na drugim oparł swoją głowę. Złapałam go za ręce, którymi nadal mnie obejmował. Zrobiło mi się dziwnie dobrze. Mogłabym pozostać w tej pozycji cały wieczór. Zaczęłam się tylko zastanawiać, kim on jest. Czyżby Alex wrócił po nieudanej próbie podrywu? Mało prawdopodobne. Poczułam delikatne muśnięcie na mojej szyi. Chłopak odważył się mnie pocałować. Nigdy nie miałam partnera i nie myślałam, że może to być takie przyjemne. Miałam nawet wrażenie, że za chwilę porzucę naukę i znajdę sobie kogoś. Piosenka dobiegła końca i odwróciłam się twarzą do chłopaka. Światła chwilowo przygasły, więc go nie widziałam. Po chwili zabłysły ponownie.
-Mark?!- nie mogłam w to uwierzyć. Tańczyłam z nim i nawet się nie zorientowałam. Zrobiłam krok do tyłu.
-Jeżeli przeszkadza ci mój wygląd, to możemy wrócić do tamtej pozycji!- powiedział i obrócił mnie tyłem do siebie.
-Co ty tutaj robisz?!- zapytałam, przekrzykując dudniącą w uszach muzykę. Ten nachylił się do mnie.
-Staram się dobrze bawić, a ty?!- powiedział. Znowu oplótł dłonie wokół mojej talii.
-Miałam być z Maggie, ale poszła na polowania i mnie zostawiła!- odparłam. Zaśmiał się pod nosem.- Wytłumacz mi tą paczkę pod drzwiami! Nie mogę jej przyjąć!- wytłumaczyłam korzystając z okazji. Odwrócił mnie przodem.
-Nie wygłupiaj się! Nie przyjmuję zwrotu towaru!- odparł. Widziałam teraz jego łagodny wyraz twarzy.
-Daj to komuś innemu! Na pewno w szkole jest jakaś dziewczyna, której to się spodoba!- chciałam go przekonać.
-Nie ma innej! Jesteś tylko ty Evelin.- ostatnie zdanie wyszeptał mi do ucha. Puścił mnie.
-Przepraszam, ale musze znaleźć Maggie!- zostawiłam go. Od razu udałam się w miejsce, w którym była ostatnio. Jednak jej nie zastałam. Chwyciłam za komórkę i wybrałam jej numer. Od razu włączyła się poczta głosowa. Sporo ludzi szło w głąb jakiegoś korytarza. Postanowiła sprawdzić, czy tam nie udała się moja przyjaciółka. Znalazłam się teraz w klubowych łazienkach, który widocznie nie służyły do opróżniania pęcherzy. Bardziej pasowałoby stwierdzenie: wylęgarnia dzieci. Do jednej z kabin weszła Mag. Szybko do niej podbiegłam i zaczęłam pukać do drzwi, a później szarpać za klamkę. Nic to nie dało. Nie mogłam wywarzyć drzwi.
-Zajęte!- odpowiedział męski głos ze środka. Ponownie zapukałam z nadzieją, że jednak mi otworzy.
-Maggie, to ja! Otwórz te drzwi!- wykrzyknęłam. Usłyszałam przekręcający się zamek. Ktoś wyjrzał ze środka.
-Jak chcesz, to będziesz następna.- odparł chłopak, który całował się wcześniej z moją przyjaciółką. Chciał zamknąć drzwi, ale ktoś je chwycił i otworzył na oścież. Spojrzałam w jego stronę. To Mark, musiał iść za mną.
-Oddaj nam tą dziewczynę.- powiedział stanowczo to gburowatego faceta. Ten zaśmiał się głośno.
-Znajdź sobie inna pannę. Ta jest chwilowo moja.- wytłumaczył i szarpnął za drzwi. Mark złapał go za koszulkę i wyciągnął ze środka. Korzystając z okazji weszłam do środka, aby zobaczyć co z Maggie.
-Ona nie jest twoja.- powiedział Mark.- Lepiej będzie, jeśli nie utrudnisz sprawy i ładnie się stąd oddalisz. Znajdź sobie kogoś innego.- dokończył. Chwyciłam przyjaciółkę i razem wyszłyśmy z kabiny. Była kompletnie pijana. Gdyby tego było mało, zemdlała. Ledwo ją utrzymałam. Angel wziął ją na ręce i wyniósł z toalet. Poszłam za nim.
-Czym przyjechałyście?- zapytał, gdy byliśmy w połowie drogi do wyjścia z klubu. Kilkoro ludzi się na nas gapiło.
-Mój brat nas przywiózł i miał też odwieźć.- powiedziałam z pośpiechem. Ochroniarz wypuścił nas z budynku.
-Odwiozę was.- odparł na zewnątrz. Zaparkował niedaleko wejścia. Nadal trzymając Mag, otworzył drzwi od auta i położył ją na tylnych siedzeniach. Weszłam drugimi drzwiami i położyłam jej głowę sobie na kolana. Mark siadł za kierownicą i ruszyliśmy. Nic nie mówił, skupił się na wyjeździe z parkingu, który był dość zatłoczony.
-Maggie, słyszysz mnie? Ocknij się. Co ty wyrabiasz? Ostatni raz gdzieś z tobą wyszłam.- mówiłam do niej.
-To nic nie da. Lepiej ją zostaw, niech sobie poleży.- upomniał mnie chłopak.- Dokąd was zawieźć?- zapytał.
-Na pewno nie do domu. Jak mama zobaczy ją w takim stanie, to będzie miała przechlapane. Możemy się gdzieś zatrzymać i poczekać, aż wydobrzeje?- odparłam nieśmiało. Pokiwał mi twierdząco w odpowiedzi. Ujechaliśmy jeszcze kawałek i zatrzymał się na stacji benzynowej. Pogłaskałam przyjaciółkę i odgarnęłam jej włosy z twarzy.
-Zajmujesz się nią, jakby była małym dzieckiem.- powiedział odwrócony w moją stronę. Zerknęłam na niego.
-Ktoś musi ją pilnować, jeżeli sama tego nie robi.- wyjaśniłam. Dziewczyna otworzyła oczy i podniosła się.
-Niedobrze mi.- wyjąkała. Szybko wyszłam z samochodu i pomogłam jej w tym. Doszłyśmy do jakiś krzaków i przyjaciółka zaczęła wymiotować. Trzymałam jej włosy. Po chwili zjawił się obok nas Mark z butelką wody.
-Przepłucz usta i wypij to.- powiedział do Mag.- Powinno trochę pomóc.- dodał. Tak tez zrobiła. Było już chłodno, więc wróciliśmy do auta. Maggie siedziała o własnych siłach i co chwilę przykładała butelkę do czoła.
-Byłam w gorszym stanie, więc nie mierz mnie tak. Przynajmniej film mi się nie urwał.- stwierdziła.- Zdrzemnę się trochę i możemy jechać.- po tych słowach ułożyła się na siedzeniach. Mark stał oparty o przednią maskę. Wysiadłam i otuliłam się płaszczem. Dosiadłam się do niego, a ten nawet na mnie nie spojrzał.
-Dziękuję za pomoc. Oddam ci pieniądze za wodę.- powiedziałam. Chłopak skierował na mnie wzrok.
-Nie wygłupiaj się. Nie ma za co.- odparł i zaczął przyglądać się niebu. Tej nocy było bardzo gwieździste.
-To Gwiazda Polarna i Wielki Wóz.- pokazałam mu palcem. Gdybym mogła, zrobiłabym im zdjęcie.
-Dziękuję za wspólny taniec.- powiedział nagle patrząc w ziemię. Zaśmiałam się po cichu.
-Nie masz za co. I tak uciekłam.- odparłam wspominając to.- Co mam zrobić z prezentem od ciebie?- zapytałam.
-Zachować.- odpowiedział krótko.- Ewentualnie nosić.- dodał z uśmiechem.- Jeżeli będziesz chciała.- skończył.
-Mmm.. Ale się bym.. oooo.- mruczała przez sen Maggie. Chyba nie wiedziała, w jakim była stanie.



Teraz tak. Pisaliście, że szkoda, że to tak szybko skończę i wgl. Tak sobie pomyślałam, że mam jeszcze 3 rozdziały i kolejne 3 w telefonie w skrócie. Jeżeli chcecie, żeby to się ciągnęło jakoś dłużej, to będę potrzebowała czasu. Wiecie, jestem w 1 LO, trzeba poprawić oceny, uczyć się :P Do tego mam bloga o sobie, 2 opowiadania na Wattpadzie i chcę zacząć nagrywać (wiem, dużo tego). Po prostu nie lubię siedzieć i nic nie robić :D Postaram się powoli zacząć spisywać te rozdziały, co mam. Będę was informowała o wszystkim pod rozdziałami. Zobaczymy, jak mi pójdzie :)

wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 8

Muzyka: Marzę nocami, by móc ujrzeć tylko twoją twarz.

Lekcje dobiegły już końca. Wreszcie mieliśmy weekend. Chociaż w szkole nie wymagają od nas teraz aż tak dużo, to i tak miło będzie odpocząć przez dwa dni. Wokół nas pełno było uczniów i odjeżdżających samochodów. 
-Zobacz ile paliwa zaoszczędziliśmy w tym tygodniu! Będę musiał podziękować Maggie za nieobecność. Może jej to jakoś wynagrodzę? Myślisz, że pudełko czekoladek się nada?- zapytał rozbawiony Diego.
-Myślę, żebyś zostawił ją w spokoju. Pewnie jak wpadniesz do niej pod takim pretekstem, wyjdziesz szybciej, niż wszedłeś.- ostrzegłam go. Obok nas przejechał motocykl. Od razu przypomniałam sobie o Mark’u.- Muszę ci coś powiedzieć. Nie powiedziałam Mark’owi, że ma się odczepić, a sam to zrobił. Od dwóch dni go nie widziałam.- odparłam.
-I tak polecam się na przyszłość. Powinnaś zacząć stawiać czoło wyzwaniom, a nie czekać, aż same się rozwiążą. Pobędziesz jeszcze trochę w moim towarzystwie i zrobisz się niegrzeczna, obiecuję ci to.- zażartował.
-Aż tak demoralizujesz ludzi? Czasami mam wrażenie, że wpadłam w złe towarzystwo.- udawałam poważną.
-Nie schlebiaj mi tak bardzo.- szturchnął mnie, przez co prawie straciłam równowagę. Oboje się zaśmialiśmy.
-Jak sprawy z John’em? Dał ci już spokój?- zmieniłam temat. Martwiłam się o niego,  jakbym była jego matką.
-Od ostatniej akcji nic się nie stało. Mija mnie na holu z tym swoim spojrzeniem.- próbował go naśladować.
-Wariat. Masz szczęście, że on tego nie widział.- powiedziałam. Byliśmy już pod moim domem.
-No to do kiedyś tam.- przytulił mnie i poszedł w swoją stronę. Pomachałam mu, gdy się obejrzał. Na podjeździe stało auto taty, znaczyło to tyle, że dzisiaj mój brat nie sprowadził kolegów. Szybko weszłam do środka, bo zaczynała przeszkadzać mi panująca na zewnątrz temperatura. To, co zobaczyłam, bardzo mnie zdziwiło.
-Cześć wszystkim!- krzyknęłam, aby mnie usłyszeli.- Cody, masz gorączkę?- ucałowałam brata, który rozkładał talerze. Pierwszy raz widzę, żeby pomagał przy obiedzie. Mama uśmiechnęła się, gdy to usłyszała.
-Spadaj.- odpowiedział i pstryknął mnie w nos. Położyłam torbę przy schodach i weszłam do naszej kuchni.
-Mogę coś jeszcze pomóc?- zapytałam z zapałem. Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu i spojrzała na zegar.
-Możesz jedynie umyć ręce i usiąść do stołu.- powiedziała po chwili. Tak też zrobiłam. Niedługo później siedzieliśmy już razem. Ostatnio rzadko zdarzało nam się jeść wspólnie przez pracę rodziców. Dzisiaj był wyjątek.
-Jak było w szkole?- zapytał mnie tata, gdy mama nakładała Spaghetti na nasze talerze. Odebrałam od niej swój.
-Dobrze. W tym tygodniu dostałam kilka piątek i jedną czwórkę. Głównie z kartkówek i z odpowiedzi.- odparłam.
-Tak trzymaj córcia. Masz spore szanse na dostanie się do dobrej uczelni, a później to już z górki. Trzeba się tylko uczyć, dostać na staż i pracować. Żeby coś osiągnąć, trzeba poświęcić temu sporo czasu.- mówił i jadł jednocześnie.
-Cody, a co u ciebie słychać?- mama chciała włączyć go w rozmowę, aby nie czuł się zgorszony.
-A co ma być?! Nadal siedzi w domu i żywi się naszym kosztem. Ani pracy, ani wykształcenia.- wtrącił się ojciec.
-Nie przerywaj! Pytanie nie było skierowane do ciebie, to siedź cicho i jedz dalej.- skarciła do kobieta.
-Wszystko w porządku.– odpowiedział Cody na jej pytanie. Nastała cisza i każdy spoglądał w swój talerz.
-Właściwie, to kiedy masz zamiar zacząć pracować, albo studiować?- zapytał łagodnie jak na siebie tata.
-Chyba jak znajdę fajny kierunek, który będzie mi pasował.- odpowiedział Cody unikając jego spojrzenia.
-Powinieneś iść na medycynę albo prawo. Po takich studiach zawsze znajdzie się dobrą pracę.- ciągnął temat.
-Nie będziesz układał mi życia. Będę robił, co będę chciał i nic ci do tego. Może Evelin pozwala ci się wtrącać w swoją przyszłość, ale ja nie, więc łaskawie to zaakceptuj.- zaczęły puszczać mu nerwy. Zaraz zacznie się awantura.
-Nie takim tonem gówniarz. Wychowałem cię na innego człowieka. Powinieneś być mi wdzięczny...- nie dokończył.
-Uspokójcie się! Chociaż przy obiedzie moglibyście zachowywać się jak rodzina.- skarciła ich mama. Na koniec posłali sobie srogie spojrzenia i wrócili do jedzenia. Nie tylko ja miałam po dziurki w nosie ich ciągłych kłótni. Potrafili łapać się o błahostki i robić z tego awanturę na bity tydzień. Później Cody zamyka się w pokoju i wychodzi z niego dopiero, gdy sprawa ucichnie. Ciszę przerwało pukanie do drzwi. Wszyscy spojrzeli na siebie wzajemnie.
-Ja otworzę.- zaproponowałam i chciałam wstać, ale ojciec kazał mi usiąść ruchem ręki. Ponownie zajęłam miejsce.
-Niech Cody pójdzie sprawdzić.- bardziej rozkazał, niż poprosił. Chłopak wytarł usta serwetką i wykonał rozkaz. 
-Mógłbyś nie droczyć się z nim o wszystko i dać trochę swobody. Przecież nam nie przeszkadza.- powiedziała mama ściszonym tonem. Ojciec nie zdążył odpowiedzieć, bo Cody wrócił z jakimś pudełeczkiem w dłoni.
-Zgaduję, że to dla Evelin.- powiedział czytając załączoną karteczkę. Wzięłam je od niego i dokończyłam obiad.
-Dziękuję za posiłek.- odparłam i wstałam. Zaniosłam swój talerz do zmywarki. Wracając wzięłam prezent i chciałam odejść, ale nie było mi to dane. Gdy wychodziłam z jadalni, zatrzymał mnie głos ojca.
-Evelin, posprzątasz po obiedzie ze stołu.- rzekł. Musiałam wrócić się i poczekać, aż każdy skończy i odejdzie. Widziałam, że nie spodobało się to mojemu bratu, ale nic nie mówił. Widocznie miał już dość gadania z tatą. Ja też nie chciałam mu się sprzeciwiać, więc gdy byłam już sama, zaniosłam wszystko do kuchni i włączyłam zmywarkę. Na stole postawiłam kwiaty, które zawsze tam stały. Teraz mogłam iść do siebie. Po drodze zabrałam torbę, którą zostawiłam obok schodów. Aby nikt mi nie przeszkadzał, zamknęłam za sobą drzwi na kluczyk. Razem z pudełkiem usidłam na łóżku. Delikatnie zdjęłam z niego wstążkę, którą było przewiązane i uchyliłam wieczko. W środku leżał biały, pluszowy niedźwiadek, a pod nim koperta oraz malutkie pudełeczko. Zaczęłam od listu.
Droga Evelin,
Wiem, że pewnie jesteś zaskoczona takim prezentem, ale starałem się jakoś do ciebie dojść. Stwierdziłem, że nie chcesz ze mną rozmawiać, więc musiałem skorzystać z innych środków. Zacznijmy od początku. Jestem przekonany, że źle zaczęliśmy naszą znajomość. Popsuta makieta, to nie był dobry początek. Później sterta moich błędów i nieudanych podchodów. Przepraszam, że przyszedłem nieproszony na urodziny tej dziewczynki. To, że nie mogłem się powstrzymać od rozmowy z tobą, nie jest wytłumaczeniem. Tylko nie myśl, że jestem jakimś psychopatą. Co prawda żaden człowiek nie przyzna się do bycia nim, ale wierzę, że nie patrzysz tak na mnie. Chciałbym wyjaśnić ci, ile jesteś dla mnie warta. Pokazać, że jestem godzien każdej sekundy twojego cennego czasu, który wolałabyś spędzić z książkami. Gdybym napisał ci, dlaczego Ty, a nie jakaś inna dziewczyna, pewnie byś mi nie uwierzyła. Powiedzmy, że znam się od dawna i właśnie dla ciebie się przeprowadziłem. Obiecuję, że będę bardziej cenił sobie twoją ‘prywatność’. Mam też nadzieję, że zmienisz stosunek do mnie.
Mark.
Ponownie zajrzałam do pudełka. Musiałam jeszcze sprawdzić, co jest w najmniejszym pakunku. Wyciągnęłam go i otworzyłam. Białe pudełeczko nie było niczym przewiązane. W środku na poduszce leżał łańcuszek z wisiorkiem w kształcie skrzydeł. Musiał być wykonany ze srebra, byłam tego pewna. Nie wiedziałam, czy mogę to przyjąć. Musiałam poradzić się zaufanego mi człowieka. Wpakowałam wszystko oprócz listu do środka i poszłam z tym do brata. Nie zamknął jeszcze drzwi, więc nawet nie zapukałam, tylko wbiłam mu do środka. Pokazałam pudełko.
-Widzę moja droga, że masz adoratora.- zaśmiał się.- No, no.. Musiał się postarać. Kolorystycznie dobrane.- dodał.
-Nie żartuj sobie.- poprosiłam go.- Powiedz mi lepiej, co mam z tym zrobić. Przecież tego nie przyjmę.- odparłam.
-A dlaczego nie? Dziewczyno, jakiś koleś wydaje na ciebie pieniądze. Radzę żyć zasadą: „Jak dają, to bierz. Jak biją, to uciekaj.” Na razie masz z tego zyski, gdy zrobi się niebezpiecznie, zmienisz nazwisko i po sprawie.- powiedział.
-To nie jest śmieszne. Wiem, kto mi to dał i nie mam zamiaru robić mu zgubnej nadziei.- wytłumaczyłam.
-No to z nim porozmawiaj. Nie ma nic prostszego od szczerej rozmowy z chłopakiem, który chyba nie widzi świata po za tobą. Słuchaj, zrobisz, jak będziesz chciała. Jeśli chcesz i znasz jego adres, to możemy złożyć mu wizytę i będziesz miała to jeszcze dzisiaj z głowy. Decyzja należy do ciebie.- odparł i zaczął bawić się moim białym misiem.
-Nie znam. Chyba będę musiała poczekać do poniedziałku. Głupio będzie mu to oddać, bo przecież nie będzie nosił tego łańcuszka, jest trochę damski. Patrząc na ciebie, to misiem by się pobawił.- usiadłam obok niego.
-Nawet łańcuszek bym nosił na jego miejscu.- odpowiedział oddając mi pakunek.- Prześpij się z tym.- dodał. Wzięłam wszystko i wróciłam do pokoju. Muszę się dokładnie zastanowić, co dalej zrobić. Położyłam wszystko na biurku i udałam się do łazienki. Nie mam zamiaru dzisiaj wychodzić, więc wezmę szybciej kąpiel, a potem odrobię lekcje. Zmyłam makijaż i rozczesałam dokładnie gęste włosy. Ubrania rzuciłam do kosza na bieliznę.

W szlafroku i z mokrymi włosami wyszłam z łazienki. Rozpakowałam torebkę i wyciągnęłam książki na poniedziałek. Jeśli zrobię lekcje teraz, to będę miała wolny weekend. Do pokoju zajrzała mama.
-Co tam masz?- zapytała wchodząc do środka.- Podziel się ze mną wiadomościami.- powiedziała z uśmiechem.
-To pomyłka. Na szczęście chłopak się podpisał, więc będę mogła oddać mu to w poniedziałek, a on wręczy prezent odpowiedniej dziewczynie.- skłamałam. Gdyby znała prawdę, nie pozwoliłaby mi na to. Lepiej, żeby trzymała się tej wersji. Z jej miny wywnioskowałam, że nie była zadowolona. Pewnie chciałaby, żebym znalazła sobie chłopaka.
-No to dobranoc myszko.- powiedziała odchodząc. Posłałam jej uśmiech i zamknęłam drzwi. Powiesiłam szlafrok na krześle i ponownie przeczytałam list. Chłopak ma piękne pismo. Stawia literki bardzo ozdobnie. Podeszłam do okna, aby zasłonić żaluzje. Przy chodniku stał srebrny samochód, a w nim siedział Mark. Czy to możliwe, że był tutaj cały ten czas i go nie zauważyłam? Po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Chłopak odpalił auto i odjechał. To było dziwne. Zaschło mi w gardle, więc wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni. Rodzice musieli już spać, bo wszędzie było ciemno. W pomieszczeniu siedział, a właściwie starał się siedzieć Cody. Patrząc na pustą butelkę po wódce, nie należał do trzeźwych. Wzięłam karton mleka z lodówki i dosiadłam się do niego.
-A, to ty. Już myślałem, że któreś z rodziców przyszło na zwiady.- mówił powoli, żebym mogła go zrozumieć.
-Co się stało? Opowiadaj.- powiedziałam, po czym wzięłam łyk ze szklanki. Chłopak podniósł głowę ze stołu.
-Oprócz tego, że jestem pośmiewiskiem tej rodziny, to nic. Zobacz, nasz ojciec jest politykiem, matka dobrą pielęgniarką. Dziadek był sędziom, a babcia dentystką. Wszyscy mają coś wspólnego z prawem lub medycyną. Ty pewnie też zmierzasz w tym kierunku. Nie dziwię ci się, masz do tego głowę. A ja? Nic nie potrafię zrobić. Nie uczę się, bo mi to nie idzie. Do pracy też się nie wybieram. Do tego ojciec ciągle się mnie czepia.- użalał się nad sobą.
-Nie jesteś pośmiewiskiem. Jesteś najmilszym facetem, jakiego poznałam. I nie mówię tego, jako siostra. Masz tyle dobrych cech, a to, że nie nadajesz się na prawnika czy lekarza jest nieważne. Świetnie grasz na gitarze, masz talent aktorski. Nie raz oszukałeś nas, że masz jakąś dziwną chorobę. Nawet mama ci wtedy uwierzyła. Jesteś moim jedynym wsparciem w tym domu. Tylko do ciebie przychodzę z problemami.- starałam się go pocieszyć. 
-Może i masz rację.- rozejrzał się.- Ale i tak mam marne życie. Chciałbym się wyprowadzić.- rzekł przekonująco.
-Tobie potrzeba teraz dziewczyny, żebyś miał co robić, a nie przeprowadzki. Nie zostawiaj mnie.- szturchnęłam go.
-Dziewczyny mnie nie chcą. I to nie tylko przez dziecięcy wygląd, ale i pasujące do tego imię. Jaki facet ma na imię Cody? Nie mam szans u żadnej panienki. Uwierz mi, to sprawdziło się w szkole.- starał się mnie przekonać.
-Przestań. Jesteś bardzo przystojny. Mógłbyś tylko zmienić fryzurę, bo ta na beatles’a się nie sprawdza.- odparłam.
-Dobra, koniec gadaniny. Idziemy spać.- wstał, po czym usiadł ponownie.- Mogłabyś mi pomóc? Sam nie dojdę bez hałasu.- zaśmiałam się i trzymając go, poszliśmy na górę. Pomogłam mu położyć się do łóżka i zgasiłam lampkę, gdy miałam wychodzić. Mój wzrok przykuła błyszcząco kostka do gry na gitarze. A raczej napis na niej: C+N. Po cichu zamknęłam drzwi i wróciłam do siebie. Byłam zmęczona, więc ułożyłam się do spania.





Małe info:

Otóż mało osób komentuje bloga, więc postanowiłam dodać te rozdziały, które już mam napisane, a następne streszczę i szybko zakończę tą historię :)

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 7

Muzyka: Wszystko co robię, robię to dla ciebie.

Była przerwa. Razem z Diego’iem siedzieliśmy na parapecie. Maggie źle się czuła i nie przyszła do szkoły, więc mieliśmy spokój.
-Ashley rano wspominała, jak dobrze bawiła się wieczorem. Razem ze Stellą nie chciały iść spać, tak zajęły się zabawą prezentami. Musiałem dać im chwilę, bo by mnie zamęczyły.- zaczął opowiadać.
-To dobrze. Widać, że jej się podobało. Urodziny to ważne święto dla dzieci. Pamiętam, jak sami się cieszyliśmy z prezentów, takiej ilości gości w domu i z tego, że mogliśmy siedzieć do późna.- wspomniałam.
-Coś w tym było.- przerwał, żeby się napić.- Właściwie, to mi nie powiedziałaś, po co przeszedł Mark. Wyglądałaś na rozdrażnioną, gdy wróciłaś.- powiedział.
-Wkurzył mnie sam fakt, że śmiał przyjść na urodziny twojej siostry.- skłamałam. Przez chwilę nic nie odpowiadał, więc miałam nadzieję, że zostawi ten temat.
-A po co przyszedł?- spojrzał na mnie. Wiedziałam, że nie ustąpi i będę musiała powiedzieć mu chociaż trochę.
-Wiesz, on jest strasznie natrętny. Chodzi za mną lub jeździ tym swoim autem. Nie mogę mu wytłumaczyć, że nie jest w moim typie i ma sobie znaleźć inny obiekt westchnień. To męczące.- wyrzuciłam z siebie.
-Rozumiem, ale czy nie możesz mu tego powiedzieć wprost? Takie „sory stary, ale nie jestem zainteresowana.” Mnie by to jak najbardziej przekonało.- szturchnął mnie w ramie.- Rozchmurz się.- dodał po chwili.
-Nie chcę być wredna, a on może to tak odebrać.- starałam się mu wytłumaczyć, o co chodzi.
-A obchodzi cię, jak on to odbierze?- odparł, po czym posłał mi jeden ze swoich pocieszających uśmiechów.
-Tak.- odpowiedziałam krótko. Z daleka zobaczyłam idącego w naszą stronę John’a. Był on kapitanem szkolnej drużyny piłki nożnej. Większość dziewczyn szalało za nim, ale jak dla mnie jego uroda nie była aż tak wyjątkowa.
-Daj mi chwilę, postaram się szybko to załatwić.- powiedział Diego i wstał. Gdy John był już wystarczająco blisko, złapał go za koszulkę i przywarł nim do ściany. Raczej nie mieli zamiaru miło sobie porozmawiać.
-Co ty sobie myślisz pedale?! Posłuchaj mnie uważnie, jeśli jakoś tego nie odkręcisz, to nie pozwolę ci spać spokojnie.- wyraźnie mu groził. Diego wyglądał na zmieszanego i rozglądał się dookoła.
-Nic nie odkręcę, bo to nie moja sprawa. Powiedziałem, co widziałem.- objaśnił. Tylko pogorszył sytuację.
-Puść go!- krzyknęłam, ale mnie zignorował. Zamiast tego wziął rozmach i byłam pewna, że jego pięść zaraz zderzy się z twarzą przyjaciela. Zamknęłam oczy, żeby tego nie widzieć. Nie mogłam mu pomóc. Zdziwiłam się, że nie usłyszałam uderzenia. Otworzyłam oczy. Diego stał w tym samym miejscu, a John leżał na ziemi. Nad nim znajdywał się Mark. Nie wiem, jak udało mu się tutaj tak szybko pojawić. Najważniejsze, że miał przewagę.
-Jakiś problem cukiereczku?- zapytał John’a z ironią w głosie. Tamten zmarszczył brwi.
-Spierdalaj, to nie twoja sprawa. Lepiej dla ciebie, jeśli się stąd zmyjesz!- warknął w odpowiedzi. Mark nie dał się tak traktować i zadał pierwszy cios. Tamten nie został mu dłużny i również uderzył. Zaczynało się robić poważnie. Obaj stanęli na nogi i zaczęli się szarpać. Pomimo tego, że John był wyższy, to Mark miał przewagę.
-Możemy to załatwić łagodniej. Przeproś tego chłopaka i udam, ze nic się nie stało.- odparł Angel.
-Tego śmiecia? Nie w tym życiu.- odpowiedział i pchnął przeciwnika na automat z napojami. 
-Może grzeczniej? Ten ‘śmieć’ ma imię.- nadal bronił Diego’a. Z wargi John’a zaczęła sączyć się krew.
-Może, kto wie. Z tego co widzę, to nie jesteście kumplami, więc co cię tknęło, żeby go bronić?- droczył się.
-Widocznie mam jakiś powód i gówno ci do tego.- dlaczego nikt nie reagował. Powinni ich rozdzielić.
-Chodzi o nią?- spojrzał na mnie. Wkurzyło to Mark’a.- Powiem ci, że jesteś kretynem. Ta panna nie da się zaciągnąć do łóżka, a jeśli to cię nie przekonuje, to spójrz na jej przyjaciół. Banda niedołęg.- powiedział.
-Jedynym kretynem, jakiego widzę, jesteś ty.- po tych słowach uderzył go kilkakrotnie w brzuch. Nagle zjawił się dyrektor szkoły i stanął między nimi. Nadal patrzyli na siebie ze złością w oczach.
-Pójdziecie ze mną.- rozkazał mężczyzna, a oni nie stawiali oporu. Mark spojrzał na mnie krótko, gdy odchodził.
-Wszystko okey? Dlaczego się nie broniłeś?- zapytałam przyjaciela, gdy było po wszystkim.
-Nawet nie oberwałem. Sama wiesz, że nie lubię się bić i skoro zasłużyłem, to dostanę.- powiedział.
-Jesteś okropny. Mogła stać ci się krzywda. Dobrze, że Mark wkroczył, bo kto wie, co by się stało.- rzekłam.
-Czekaj, a właściwie, to dlaczego go nie lubisz?- zapomniał o wszystkim i uśmiechał się radośnie.
-Wystarczy pomóc ci ochronić tyłek, a już zmieniasz zdanie na temat tego chłopaka.- odparłam zaskoczona.
-Chyba nie jest taki zły, skoro broni twoich przyjaciół. Widziałaś jaką miał minę, gdy John cię obraził? Myślałem, że rozerwie go na strzępy albo wydrapie oczy, poważnie.- starał się mnie przekonać. Pokiwałam tylko głową.
-Co zbroiłeś, że John tak się na ciebie zdenerwował?- od razu zrzedła mu mina. Musiał coś przeskrobać.
-Powiedzmy, że widziałem, jak razem z kolegami z drużyny robił coś, co jest kategorycznie zabronione. Powiedziałem o tym jednej nauczycielce i widocznie wywalili go z drużyny albo mianowali kogoś innego kapitanem. Nie znam szczegółów jego kary, ale należało mu się.  Powinien uważać na to, co robi.- rzekł.
-A ty nie powinieneś się wtrącać. Mogłeś udawać, że nic nie widziałeś.- pouczyłam go, ale nie słuchał.
-Brał dopalacze przed meczem. Wiesz ilu naszych przeciwników kończy mecz z kontuzjami?- zapytał.
-Nie wiem.- to musiała być poważna sprawa, skoro tak się nią przejął.- Uważaj na siebie.- zadzwonił dzwonek.

Lekcje skończyły się o 15. Diego został na dodatkowych zajęciach, wiec musiałam wracać do domu pieszo. Nie przeszkadzało mi to. Szczególnie, że nie ma Maggie. Gdy tylko minęłam budynek szkoły, dogonił mnie Mark. 
-Hej.- przywitał się.- Nie potrzebujesz podwózki?- zapytał wkładając ręce do kieszeni. Zatrzymałam się.
-Cześć i nie, dziękuję. Jak wiesz, do domu mam tylko kawałek, więc nie rób sobie problemu.- powiedziałam.
-Nie bądź taka oschła. Po prostu chciałem być miły. Przepraszam, jeśli cię uraziłem.- rzekł obojętnie.
-O co tobie właściwie chodzi? Wyjaśnij mi to tu i teraz.- nalegałam. Skrzyżowałam ręce na piersi. 
-A musi o coś chodzić?- pokiwałam twierdząco.- No widocznie mam jakiś swój powód.- uległ.
-Jaki?- nie dawałam za wygraną.- Mam powoli dość tego, że się za mną szwendasz.- dodałam.
-Małą, nie bądź taka wścibska bestia. Zostawmy to.- urwał.- Ostatni raz oferuję podwóz.- powiedział.
-A ja ostatni raz odmawiam.- po tych słowach odeszłam. Chyba się go pozbyłam, bo nie słyszałam kroków, które jasno dałyby mi do zrozumienia, że za mną idzie. Poprawiłam sobie szalik i zapięłam guzik w płaszczu.
-Może jednak zmienisz zdanie i dasz się namówić?- powiedział Mark jadący samochodem tuż obok mnie.
-Jesteś strasznie uparty.- skomentowałam jego zachowanie, jednak nie skorzystałam z danej oferty. 
-Będę o ciebie walczył.- odparł i wjechał samochodem na chodnik. Wyszedł z niego trzaskając drzwiami.
-Znajdź sobie inną ofiarę, a mi daj spokój.- powiedziałam, gdy ponownie znalazł się obok mnie.
-Kiedy ja nie chcę innej.- stwierdził poważnie i przewiesił mnie przez bark, po czym wsadził do auta. Zapiął mi pas bezpieczeństwa i zamknął tym razem ostrożnie drzwi. Obszedł pojazd i usiadł za kierownicą.
-Tak się nie robi.- skomentowałam jego zachowanie. Nie przejął sie tym i przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Nie mogłem patrzeć, jak męczysz się w tych cholernie wysokich butach.- wyczułam kpinę w jego głosie. Nie odezwę się i będę siedziała cicho, dopóki nie odwiezie mnie do domu. Bynajmniej taki miałam zamiar. Zmieniłam zdanie po tym, jak zobaczyłam jego uśmiech. Wyraźnie był czymś rozbawiony. Dowiem się o co chodzi.
-Czemu tak się szczerzysz?- zapytałam nie patrząc na niego. Starałam się nie doprowadzić do wymiany spojrzeń.
-Wyglądasz tak słodko, gdy się złościsz.- zawstydziłam się.- Jak się ma Diego?- zerknął w lusterko.
-Dobrze. Dlaczego mu pomogłeś? Zwykle nikt nie wtrąca się w bójki, tym bardziej z John’em.- odparłam.
-Miałem pozwolić, żeby ten typ uderzył twojego przyjaciela? Chyba żartujesz. Jednak jeśli ci to przeszkadza, to obiecuję, że następnym razem pozwolę go pobić.- nabijał się ze mnie. Na szczęście byliśmy już pod domem.
-Dziękuję.- powiedziałam, po czym odpięłam pas i wyszłam z samochodu. Mark zrobił to samo.
-Nie ma za co. Zmusiłem cię do tego.- odparł z uśmiechem. Opierał sie teraz o przednią maskę srebrnego auta.
-Nie o to chodzi. Dziękuję za Diego’a. Jakbyś nie wkroczył, siedziałabym z nim teraz u pielęgniarki.- rzekłam.
-Widać, że ci na nim zależy. Polecam się na przyszłość.- miał poważny wyraz twarzy.
-To mój przyjaciel, trzeba o niego dbać.- powiedziałam i weszłam do domu. Stanie na zewnątrz nie miało sensu. Zdjęłam z siebie kurtkę oraz buty i weszła po schodach na swoje piętro. Moją uwagę przykuły otwarte drzwi od pokoju brata. Ciekawość wygrała i zajrzałam do niego. W środku siedział nie tylko mój brat, ale jeszcze jeden chłopak. Był może w jego wieku, bynajmniej na takiego wyglądał. Cody grał na gitarze, a on słuchał.
-Cześć braciszku.- przerwałam im. Wyglądali na zmieszanych.- Nie przeszkadzam już.- wyszłam z pokoju.
-Hej, wracaj mi tu.- krzyknął za mną brat. Cofnęłam się do jego pokoju. Odłożył gitarę.
-Evelin to Nick. Nick, to moja siostra Evelin.- chłopak podał mi rękę. Uścisnął ją dość delikatnie.
-Miło mi. Nie będę wam przeszkadzała, musze jeszcze odrobić lekcje.- wytłumaczyłam się i uśmiechnęłam.
-Ja i tak właśnie wychodziłem.- poderwał się z łóżka Nick i chciał wychodzić, ale oboje go zatrzymaliśmy.
-Jeśli chodzi o naszego tatę, to będzie dzisiaj później, więc możecie sobie siedzieć.- odparłam i poszłam do siebie.
-Evelin, co za auto stoi pod naszym domem?!- krzyknął Cody przez ścianę. Natychmiast podeszłam do okna. Mark jeszcze nie odjechał. Siedział w samochodzie i przez chwilę myślałam, że rozmawia przez telefon, ale nigdzie go nie widziałam. Mówił sam do siebie. Zaczęłam się zastanawiać, co jest z nim nie tak. W tej samej chwili odpalił i odjechał. Postanowiłam się tym nie przejmować i zeszłam do kuchni, aby przygotować coś na obiad. Miałam ochotę na zupę krem z brokuł. Dużym plusem naszej mamy jest to, że lodówkę wypełnia po brzegi. Nie musiałam się martwić, że któregoś składnika zabraknie. Usłyszałam śmiechy dochodzące ze schodów.
-Siostra, odwiozę Nick’a do domu. Nie czekaj z obiadem.- zażartował widząc mnie przy garach.
-Zabawne, doprawdy. Wróć przed tatą.- powiedziałam i pomachałam mu na pożegnanie. Chłopak odmachał.
-Miło było cię poznać, Evelin. Cześć.- odparł Nick i poszedł za moim bratem. Zamknęli drzwi i wsiedli do auta. Obserwowałam przez okno, jak się oddalają. Miałam teraz ciszę i spokój. Nie należę do osób, które lubią zostawać same i miałam nadzieję, że w końcu ktoś się pojawi. Z tego co wiem, mama wróci jako pierwsza. Zaskoczę ją ciepłym posiłkiem. Wyciągnęłam książkę kucharską, bez której nie dałabym sobie rady i zaczęłam postępować według jej rozkazów. 

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 6

Muzyka: Ludzie pomagajcie ludziom.

Zamknęłam drzwi od domu i ruszyłam na przyjęcie urodzinowe Ashley. W weekend razem z Maggie i Diego’iem pojechaliśmy na zakupy i kupiliśmy małej prezenty. Staraliśmy się kupić różnorodne rzeczy, aby nie dostała tego samego. Maggie zadbała o jej urodę i kupiła mnóstwo spinek, gumek i kosmetyków do makijażu dla dzieci. Nie obyło się też bez srebrnych kolczyków w kształcie stokrotek. Diego postawił na zabawki. Miniaturowa stajnia z kucykami powinna ją zadowolić. Ja wybrałam coś kreatywnego. Kupiłam kilka kolorowanek różnego typu, zestaw kredek i pędzli oraz małą sztalugę. Wszyscy mieliśmy zjawić się w domu chłopaka przed 16, aby pomóc w przygotowaniach. Szybko pokonałam drogę dzielącą nasze domu i zapukałam do drzwi. Otworzyła jego mama.
-Witaj Evelin. Wejdź, bardzo proszę. Dziękuję, że przyszłaś.- mówiła tuląc mnie do siebie, po czym pozwoliła wejść.
-Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.- powiedziałam.- A gdzie nasza jubilatka?- zapytałam radośnie.
-Tu jestem!- wybiegła z pokoju. Powiesiłam kurtkę i podeszłam do niej z paczką. Przyklęknęłam obok niej.
-Słoneczko, w dniu twoich urodzin życzę ci samych miłych chwil. Żebyś nie musiała się niczym martwić, zawsze miała ten swój uroczy uśmiech na twarzy. Aby wszystkie twoje małe i duże marzenia spełniły się jak najszybciej. Żebyś była grzeczna, słuchała się mamusi i braciszka oraz szanowała to, co masz.- uścisnęłam ją. Ashley wzięła prezent i razem z młodszą siostrzyczką pobiegły go obejrzeć. Udałam się do małej kuchni.
-Mogłabyś nakryć do stołu?- zapytała mnie kobieta, gdy tylko się pojawiłam. Wzięłam przygotowane talerze.
-Właściwie, to gdzie jest Diego i Maggie? Mieliśmy spotkać się o tej samej godzinie, a coś ich nie widzę.- odparłam.
-Pojechali po przekąski, bo ja kompletnie o nich zapomniałam.- wytłumaczyła się. Odebrałam od niej sztućce. Z całym zestawem wróciłam do salonu. Przy stole siedziały już siostry Diego’a. Zaczęły coś do siebie szeptać.
-Evelin, a masz chłopaka?- zapytała ta młodsza, Stella. Ashley zakryła rączką buzię, abym nie zobaczyła, że się śmieje.
-Nie mam. Teraz dużo czasu poświęcam nauce, aby dostać się na dobrą uczelnię. Nie potrafiłabym mieć chłopaka i jednocześnie się uczyć. Wtedy myślami byłabym ciągle przy nim.- powiedziałam im układając zastawę stołową.
-A całowałaś się już kiedyś?- zapytały chórkiem z uśmiechem. Obie są takie słodkie, chciałabym mieć chociaż jedną.
-Skoro nie mam chłopka, to też się nie całowałam. To chyba logiczne.- odparłam. Obie spojrzały na siebie.
-Evelin, a co to dla ciebie jest miłość?- takiego pytania nie spodziewałam się z ust trzyletniej dziewczynki.
-Wiesz, miłość nie ma swojej regułki. Każdy postrzega ją inaczej. Jest to jakiś stan. Ja wolę wersję, że miłość jest wtedy, gdy zapominasz o własnych potrzebach i przestajesz racjonalnie myśleć. Najważniejsze staje się dobro drugiego człowieka.- powiedziałam po krótkim przemyśleniu. Obie dopiero poznają świat, więc mają pełno pytań.
-Dzień dobry!- wykrzyknął Diego w drzwiach. Za nim stała niezbyt zadowolona Maggie. Wcisnęła się i podbiegła do mnie, żeby mnie przytulić. Nie przeszkodziły jej w tym liczne reklamówki. Uścisnęłam dziewczynę i to samo zrobiłam z przyjacielem. Pomogłam im zabrać kilka siatek i napełnić miski jedzeniem. Diego wpakował garść żelek do buzi tak, żeby nie zauważyła tego jego mama. Udało mu się i posłał nam uśmiech. Zachowywał się jak dziecko.
-Słuchajcie, przed 18 będę musiała wyjść do pracy. Zajmiecie się dzieciakami?- zapytała kobieta. Wszyscy pokiwaliśmy twierdząco głowami. Niedługo później pojawili się goście. Maggie weszła do salonu z tortem i Ashley zdmuchnęła świeczki. W tej samej chwili przyszedł  spóźniony klaun. Nie tylko dzieciom sprawił radość. Żeby było sprawniej, pomogliśmy kroić ciasto i rozdawaliśmy talerzyki każdemu. Następnie razem usiedliśmy do stołu.
-Co robisz?- prawie wykrzyknęła blondynka, gdy Diego umazał jej nos tortem. Nie pozostała mu dłużna i cały jego kawałek wylądował mu na twarzy. Zaczęliśmy się śmiać. Teraz mieliśmy nie jednego, a dwóch klaunów.
-Jak chcesz, to możesz mi go zlizać z twarzy.- powiedział do Mag cały brudny. Mama posłała mu srogie spojrzenie.
-Jeśli już zjedliście, to możemy się w coś pobawić.- powiedziałam, gdy ten zmywał z siebie bitą śmietanę. Cody przyniósł kartonowego osiołka i zaczął zawiązywać oczy przepaską dzieciom. Razem staraliśmy się nakierowywać je tak, aby przyczepiły zwierzakowi zgubiony ogonek. Niestety nikomu się nie udało. Słaby z nas GPS.
-Ja już będę szła. Miłej zabawy.- pożegnała się pani domu i poszła do pracy. Po jej wyjściu Diego włączył stare piosenki naszego dzieciństwa i zaczął tańczyć jak wariat. Dwie dziewczynki nie chciały zostawić naszego klauna w spokoju i wszędzie za nim chodziły. Skakały po nim w rytm muzyki i miały z tego niezła frajdę.
-Nie wyżywajcie się tak na naszym gościu specjalnym.- starałam się pomóc bratu, który widocznie nie dawał sobie rady. Posłuchały się i chwilowo dały mu spokój. Stella ubłagała Diego’a, żeby wziął ją na barana i teraz razem wygłupiali się na ‘parkiecie’. Maggie dała się namówić na taniec z uroczym blond włosem  chłopaczkiem.
-Evelin, a ty byś tak nie chciała?- zapytał mnie Cody wskazując na Diego’a. Pokiwałam przecząco, ale to go nie powstrzymało. Chwycił mnie w pasie i usadowił na swoich barkach. Nie było to przemyślane posunięcie, bo gdy się wyprostowałam, uderzyłam głową w sufit. Brat szybko postawił mnie na podłodze i wyszeptał: „Przepraszam”.
-Chodźmy do kuchni, to przyłożę ci jakieś martwe, zamrożone zwierzę, żebyś nie miała guza.- odparł Diego i tak zrobiliśmy. Usiadłam na krześle, a on wyciągnął lód z zamrażarki i przyłożył mi go do tyłu głowy. Zaśmiał się.
-Cody chciał bawić się jak ty ze Stellą.- wytłumaczyłam to małe zamieszanie. Musieliśmy wyglądać komicznie.
-Wszystko okey? Może uda nam się pozbyć guza. Do wesela powinno się zagoić.- powiedział ze śmiechem.
-No to mamy jeszcze sporo czasu.- zażartowałam.- Wytłumacz mi te podchody do Maggie.- nie wywinie mi się.
-Jakie podchody? My się tylko przyjaźnimy, nie wmawiaj sobie za wiele.- pogroził mi palcem.
-Przecież widzę, że coś jest na rzeczy. Ze mną inaczej rozmawiasz, nie ukryjesz tego.- zmierzyłam go wzrokiem.
-Nie bądź taka zazdrosna.- rzekł, po czym pocałował mnie w rękę. Klęczał teraz naprzeciw mnie ze szklanką soku.
-Nie jestem.- powiedziałam czochrając go jedną ręką po włosach, a drugą przytrzymując lód. Wtedy przyszła Mag.
-Moglibyście mi pomóc? Mój mały partner zaatakował klauna i nie możemy go powstrzymać.- odparła patrząc na nas. Oboje poderwaliśmy się i poszliśmy zobaczyć co się dzieje. Rzeczywiście, blondynek chwycił pełną butelkę i okładał nią Cody’ego. A ten zamiast mu ją zabrać, tylko zasłaniał się przed ciosami. Musieliśmy wkroczyć do akcji.
-Hej, nie bij mnie już.- powtarzał mój brat. Diego wyrwał chłopakowi butelkę z ręki i przeniósł go kawałek dalej.
-Co ty wyprawiasz? Masz natychmiast przeprosić klauna.- rozkazał mu, a ten chamsko plunął mu w twarz.
-Tak się nie robi!- wykrzyknęła Ashley.- Zadzwońmy po jego mamę i niech go zabierze.- broniła brata.
-Nie chciałem tego robić.- powiedział Diego. Na komodzie leżały numery do rodziców gości. Wykonał telefon i kobieta miała zjawić się za kilka minut. Rozbójnik zaczął się ubierać z rozzłoszczoną miną.
-Bardzo was przepraszam za syna. Mówiłam, że ma być grzeczny.- powiedziała jego mama, gdy przyjechała.
-To nic takiego. Dowidzenia.- mieliśmy już spokój. Do Cody’ego zadzwonił telefon. Rozmawiał chwilę.
-Słuchajcie, mogę się już zmywać?- zapytał, gdy skończył. Pozwoliliśmy mu ze względu na to, jaki był poszkodowany. Nawet nie zdjął stroju, tylko od razu wyszedł z imprezy. Nie mieliśmy już co robić, więc usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy obżerać się przekąskami. Diego wziął sobie całą paczkę paluszków i wpakował ją do buzi.
-Hej, nie zjedz wszystkich. Nie jesteś tu sam.- skarciła go jubilatka. Chłopak wystawił jej język. Do mnie przyszła mała Stella i podała mi kilka żelków. Wzięłam ją na kolana i jadłyśmy dalej razem. Pogłaskałam ją po jasnych włoskach. To takie słodkie dziecko. Szkoda, że wychowuje się bez ojca. Miałaby wtedy łatwiej. Inaczej dorasta dziecko z dwojgiem rodziców. Dobrze, że Diego opiekuje się nimi i stara się zastąpić tatę, chociaż to trudne. Nasze imprezowanie przerwało pukanie do drzwi. Chłopak podniósł się, żeby otworzyć. Nie minęła chwila, jak wrócił.
-To do ciebie Evelin.- powiedział po powrocie. Posadziłam Stellę na krześle i ruszyłam w jego stronę.
-Kto to?- zapytałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Na korytarzu stał Mark. Trochę zaskoczył mnie jego widok.
-Możemy chwilę pogadać na osobności?- zapytał. Wydawał się poważny, więc nie miałam powodu, by odmówić.
-Wychodzę na chwilę!- krzyknęłam do znajomych. Sięgnęłam po kurtkę i nałożyłam ją na siebie.
-Na pewno wrócisz?- podbiegła do mnie Stella. Zapięłam zamek błyskawiczny i przyklękłam obok niej.
-Tak kochana. Daj mi chwilkę i zaraz będę z powrotem.- uspokoiłam ją i mała pobiegła do salonu. Mark uważnie mi się przyglądał. Gdy byłam gotowa, otworzył drzwi i pozwolił mi wyjść pierwszej. Stanęliśmy na pustym ganku.
-Po co przyszedłeś i skąd wiedziałeś, że tu jestem?- zapytałam od razu. Ten podrapał się po tyle głowy.
-Chciałem pogadać, a zobaczyłem cię w oknie, więc zapukałem.- powiedział po krótkim namyśle.
-Mogłeś poczekać do jutro, to złapałbyś mnie w szkole i zaoszczędziłbyś czas.- odparłam. Ten się uśmiechnął.
-Nie wytrzymałbym tyle.- mówił zbliżając się do mnie. Gdy przybliżył rękę do mojego policzka, nie wytrzymałam.
-Zostaw mnie.- zaprotestowałam. Musiałam go tym zdenerwować, ale mam prawo do prywatności.
-Dlaczego jesteś taka niedostępna i uparta? Nie pozwalasz się nawet do siebie zbliżyć!- mówił zdenerwowany.
-Mam do tego całkowite prawo.- próbowałam się wytłumaczyć. Doprowadziło go to tylko do uśmiechu.
-A no tak. Zapomniałem, że nie jesteś taka puszczalska jak Maggie.- tego było za wiele. Nie pozwolę no to.
-Słuchaj, nie będziesz tak mówił o mojej przyjaciółce. Nie znasz jej i nie możesz jej obrażać.- powiedziałam.
-Sama wiesz, że mogłaby się przespać z każdym, jeśli byłby z tego jakiś pożytek.- nie chciałam tego słuchać, więc wróciłam do domu i trzasnęłam drzwiami. Zrobiło mi się trochę przykro. Nikt nie mógł tak mówić o Maggie. Jest jaka jest, ale na pewno się nie puszcza, jeśli o to mu chodziło. Postanowiłam zostać chwilę na korytarzu i uspokoić się. Nie miałam zamiaru zepsuć małej urodzin przez niewyparzony język Mark’a. Powiesiłam kurtkę.
-Czego on chciał?- zapytała Maggie, gdy weszłam do salonu. Dochodziła 19, więc impreza zaraz się skończy.
-Niczego ważnego, powinien zaraz odjechać.- starałam się mówić przekonująco. Zajęłam swoje poprzednie miejsce, a Stella automatycznie wskoczyła mi na kolana i zaczęła bawić się pluszowym misiem i lalką Barbie.
-Za chwilę zaczną schodzić się rodzice i zabierać dzieci. Nie musicie zostawać, sam posprzątam.- odparł Diego.
-Daj spokój. W trójkę pójdzie nam szybciej.- rzekłam.- Po co masz się męczyć.- uśmiechnęłam się do niego.
-Widzę, że nie da się ciebie przekonać uparciuchu.- droczył się ze mną. Pstryknęłam go w nos, żeby się uspokoił. Po niecałych 20 minutach przyjechała pierwsza mama i zabrała swojego urwisa. W ponad pół godziny pozbyliśmy się wszystkich gości i mogliśmy zacząć porządki. Ashley zabrała Stellę i razem poszły oglądać prezenty w swoim pokoju. Ja myłam naczynia, Diego sprzątał po balonach i serpentynach, a Maggie przynosiła mi miski z jedzeniem i starała się je jakoś popakować, aby nie wyrzucać wszystkiego. Dziewczynki miałyby jeszcze trochę przekąsek na jutro. O godzinie 20 pożegnaliśmy się i każdy udał się do swojego domu. Chłopak musiał położyć siostry do łóżek, a ja byłam wykończona tym wieczorem. Marzyłam tylko o gorącej kąpieli i ułożeniu się do spania. Dobrze, że zdążyłam zrobić lekcje przed wyjściem na urodziny. Nie muszę się teraz o nie martwić.